sobota, 19 kwietnia 2014

One Shot - Anabell Fray



 O to One Shot Anabell. Miłego czytania :)
A rozdział... Dziś go nie wstawię, może jutro. Ale wiecie... Jestem leniem i dobrze mi się odpoczywa z rodzinką w te święta, bo po to one właśnie są, prawda? Najważniejsze, aby spędzić czas z rodziną :3


Noc. Egipskie ciemności, przez które przedziera się blask ulicznych lamp. Mgła niczym woal delikatnego materiału spowija budynki i drapacze chmur. Drzewa wydają się być żywe, tańczyć do muzyki samochodów i metra. Mimo późnej pory ludzie dzielnie przemierzają ulicę. Jedni spieszą się do domu, inni wraz ze znajomymi szukają atrakcji, niektórzy po prostu nie mają gdzie pójść. Tyle śmiechu, pozytywnych uczuć, tyle kolorów wokół mnie. I ja, szara ja, pośrodku tego wszystkiego.
Dopalam trzeci papieros. Rzucam go na ziemię i zgniatam butem. Poprawiam czapkę i idę dalej. Czemu już nie potrafię cieszyć się życiem, walczyć o nie? Ta choroba mnie zabija, a ja nadzwyczajnie w świecie jej na to pozwalam.
Dwa lata temu miałam jeszcze nadzieje. Miałam nadzieję, że pokonam białaczkę. I raz mi się to udało. Ale kilka badań później zmora do mnie powróciła. Jak zły sen, koszmar o którym starałam się zapomnieć. Więc kiedy kolejne chemie nie dawały rezultatu wypisałam się na własne żądanie.
Rodzice? Ileż to razy mama prosiła mnie, abym wróciła i kontynuowała leczenie. Ile łez przeze mnie wylała. Ile razy tata kajał się, próbując mnie przekonać. Ile razy mój brat popadał w rozpacz, ile razy przesiadywał ze mną i lamentował, że nie chce mnie tracić. Ale ja już nie umiem. Ja już nie chce. Ja już nie potrafię. Już nie podejmę walki.
Mój dom wydawał się wyglądać tak samo. Ulokowany w mniej ruchliwej części miasta, można nawet rzec, że panował tu spokój, a powietrze zdawało się być czyste. Przed domem donice z kwiatami, mały podjazd. Było nawet miejsce na garaż. Ale były dwie rzeczy, które mi nie pasowały.
W przedpokoju paliła się lampka, a na podjeździe stał obcy samochód. Westchnęłam. Mama pewnie znowu sprowadziła psychologa albo kogoś z rodziny, żeby ze mną porozmawiał. Czy nie mogą być tacy jak ja? Nie mogą pogodzić się z tym, że umieram?! Że ja już praktycznie nie żyje?!
Nerwowo przekręciłam klamkę i weszłam do środka. Na pozór nikt nie zwracał na mnie uwagi, ale pod ich stoickim spokojem kryło się zdenerwowanie. Mieli to w oczach. Rzuciłam kurtkę i chciałam przejść do swojego pokoju, bo czasami przy rodzinie czułam się jak trędowata. Nigdzie nie było odrobiny normalności. W szkole wytykana palcami przez uczniów, nauczyciele stosowali tak zwane „specjalną troskę”, której w ogóle nie potrzebowałam. Nie chciałam łaski i współczucia, w ostatnich chwilach mojego życia chciałam rutyny i codzienności.
- Alex, kochanie! Pozwól do salonu! Mamy gościa! - zawołała uradowana mama. Ostatnim razem była taka szczęśliwa, kiedy byłam zdrowa.
- Nie mam nastroju do rozmowy z psychiatrami, lekarzami lub kimś z rodziny! - siliłam się na spokój wchodząc do pomieszczenia. Na obszernej kanapie siedział blond włosy chłopak z łobuzerskim uśmiechem na ustach. Ten sam, który kiedyś widziałam u mego przyjaciela.... Przyjaciela z Chicago.
- Alex, czemu miałabyś rozmawiać z psychologiem? - wstał i uścisnął mnie na powitanie. Nie wiedziałam jak się zachować. Co on tu robi? Minęło przecież tyle lat odkąd mieszkam w Nowym Jorku! I jak zdobył mój adres?
- Mike, myślę, że pogadacie o tym kiedy indziej... - moja mama zmieszała się, zupełnie nie wiem dlaczego.
- Próbują mnie namówić, żebym się leczyła. Możecie w końcu zrozumieć, że umieram? Pogódźcie się z tym! - odsunęłam od siebie chłopaka i popatrzyłam po twarzach zgromadzonej publiczności. Ból, łzy, cierpienie. To widziałam w oczach mojej rodziny. Mike natomiast wyglądał jakby ktoś walnął go w głowę, ewentualnie tak, jakby w pomieszczeniu brakowało tlenu.
- Zdejmij czapkę.. - wyszeptał. Parsknęłam śmiechem i jednym szybkim ruchem strąciłam ją z głowy.
- Łudziłeś się, że uwolnię spod niej kaskadę moich rudych włosów? Jeśli niemiło cię zaskoczyłam to przepraszam. A teraz wybaczcie, udam się do siebie. - odwróciłam się na pięcie i pobiegłam na górę.
Zachowałam się niegrzecznie? Jak suka? Zraniłam uczucia innych? TAK. Za jednym zamachem, poprzez kilka słów znowu sprawiłam, że ktoś cierpi. Traciłam już nad tym kontrolę. Nie miałam na to wytłumaczenia. Ja już chyba po prostu nie umiałam inaczej.

***
Minął tydzień, a ja czułam się coraz gorzej. Nie wychodziłam z pokoju, bo nie miałam siły. Nie było także po co z niego wychodzić. W szkole już mnie nie chcieli. Do szpitala nie miałam zamiaru iść. Na wszystko byłam za słaba. I z każdą chwilą coraz bardziej uświadamiałam sobie, że koniec jest bliski.
Mike nie dawał za wygraną. Przychodził do mnie codziennie. Czy mnie namawiał? Nie. On mnie znał i wiedział, że nic to nie da. Opowiadał mi o swoim życiu. O tym gdzie był, co widział i kogo zna. Pokazywał mi filmy, które jego zdaniem były najlepsze w historii kina. Czytał mi komiksy. Śmiał się i słuchał muzyki. Jako jedyny w końcu zachowywał się normalnie. W końcu nie czułam się dziwnie, nie czułam na sobie tego litościwego spojrzenia.
O mojej chorobie rozmawialiśmy otwarcie, bez płaczu i dramaturgi, zupełnie jak o zakupach na jutrzejszy dzień. Wczoraj nawet namalował mi znak supermana na głowie. Nie bał się mojej choroby, ani słowa śmierć.
Widział, że ze mną jest coraz gorzej. Wiedział, że jeśli chce nadrobić ze mną kilka lat rozłąki, musi się pospieszyć. Musi zrobić to teraz.
Rano była u mnie mama z bratem, leżeliśmy w trójkę na łóżku i ściśnięci w uścisku wpatrywaliśmy się w sufit. Wspominaliśmy wspólne podróże, nieudane dowcipy taty i najzabawniejsze święta rodzinne. Pierwszy raz nie mówili nic o białaczce. Pierwszy raz zachowali się tak, jak chciałam żeby zachowywali się zawsze.
Usłyszałam kliknięcie drzwi, więc podniosłam głowę sprawdzić kto do mnie przyszedł. Znad pierzyny ujrzałam zmartwioną głowę taty. Położył się koło mnie i objął tak jak wtedy, kiedy miałam pięć lat i bałam się potworów czających się pod moim łóżkiem.
- Dlaczego nam to robisz córeczko?
- Tato, ja nie widzę w tym nic złego. Tak po prostu musi być. - wyszeptałam i mocniej się w niego wtuliłam.
- Miałaś szanse. Wciąż masz szanse. Wróć do szpitala. Wylecz się. Już raz ci się udało. Jesteś silna, wierzę w ciebie. Tylko błagam, nie poddawaj się od razu!
- Tato, ja się nie poddaje. Zostawiam to wszystko w rękach Tego u góry. Bądźmy szczerzy tatusiu, jeśli mam umrzeć, to umrę czy z leczeniem czy bez. Ja nie chce wracać na onkologię. Nie chce siedzieć otoczona tymi białymi ścianami, masą urządzeń i kroplówek. Nie chcę codziennie patrzeć jak w innych gaśnie życie. Jak we mnie gaśnie życie, jak lekarstwa mnie osłabiają. Nie chce żyć na oparach nadziei, nie chce słyszeć od innych, że będzie dobrze bo nie będzie. Chce odejść w spokoju.
- Ty masz tylko osiemnaście lat! Nikt w twoim wieku nie mówi o śmierci!- tata nadal upierał się przy swoim. Nie wiem ile już razy to przerabialiśmy.
- Bo inni nie są chorzy. Ja jestem. Nie zmienię tego. Choćbym nie wiem co zrobiła.
- Ty nie wiesz jak to jest, kiedy własne dziecko mówi ci, że umiera. Nie wiesz jak to boli kiedy widzisz, że jest coraz słabsze, że choroba je wykańcza. Nie wiesz co czuję widząc cię taką obojętną, wręcz przyjazną wobec tego. Ty masz szanse, musisz z niej tylko skorzystać.
- Tato... - jęknęłam. Rozległo się ciche pukanie. Drzwi się uchyliły.
- Mogę przeszkodzić? - Mike jak zawsze był uśmiechnięty od ucha to ucha.
- Tak. Kocham cię dziecko, przemyśl to jeszcze.
- Ja ciebie też tatusiu, nigdy o tym nie zapomnij. - pocałowałam go w policzek. Z jego oka wypłynęła jedna łza, ale szybko ją starł i wyszedł z pokoju. Mike usadowił się obok i wyciągnął nogi na moim posłaniu.
- Co dziewczynko? Ja się dzisiaj czujesz?
- Źle. Gorzej niż wczoraj. Ale nie wie o tym nikt oprócz ciebie, więc siedź cicho. - uśmiechnęłam się lekko. Jeśli mam być szczera, to na nic więcej nie mogę się zdobyć. Koniec zawsze przytłacza, zawsze boli, ale zawsze też przychodzi ze spokojem. Przynajmniej wiem, że obejdzie się bez cierpienia. Fizycznego.
- Nigdy o to nie pytałem, ale dlaczego już się nie leczysz? Dawna Alex by tak nie zrobiła.
- Dawnej Alex już nie ma. Ta Alex wie co to znaczy chemioterapia, tułaczka po szpitalach, badania i złudna nadzieja. Teraz już mi to niepotrzebne.
- Poddajesz się bez walki?
- Mam walczyć? Niby po co? Życie nie jest głupie. Na początku pozwoli nam uwierzyć, że wszystko idzie po naszej myśli, by potem zadać śmiercionośny cios prosto w serce..
- Dobrze powiedziane... Ale to nadzieja umiera ostatnia, może się tego wypierasz, ale twoje serce jest niej pełne.
- Mike, ale ja to czuje. Ja wiem, że umieram. I nie chodzi mi o to, że w ogóle. Teraz. Rozumiesz? To są moje ostatnie chwile. Już każdy ze mną się żegna. Wszyscy to czują.- uśmiechnęłam się krzepiąco do oniemiałego chłopaka. Usłyszeć od kogoś, że właśnie odchodzi z tego świata na pewno nie jest miłe.
- Państwo Henwell! Szybko! - wydarł się przerażony blondyn.
- Ciii. Nie chce, żeby widzieli jak odchodzę. - majaczyłam. To się dzieje naprawdę.
Tyle przygotowań, tyle rozmów. Tyle wspomnień. Życie powoli przewijało się pod moim oczami, zupełnie jakbym oglądała film. Byłam już tylko po części świadoma, słyszałam zrozpaczone krzyki, czułam jak łapią mnie za ręce, jak sprawdzają mi puls. Słone łzy najbliższych skapywały na moją skórę. Dochodziły do mnie pojedyncze słowa. Moje imię, zapewnienia miłości, prośby brata, żebym się nie wygłupiała bo to nie jest śmieszne.
- Kocham was.... I nie bójcie się, będę przy was cały czas...Nigdy was nie opuszczę. Będę w waszym sercu, zapisana w waszej duszy. Nie płaczcie. Nie chcę, żebyście cierpieli. Chcę, żebyście już zawsze byli szczęśliwi... Będę przy was czuwać cały czas...- wyszeptałam na ostatkach sił.
Śmierć. Czułam jej oddech na karku. Czułam jej słodkie macki, które powoli wciągały mnie w ciemność. Mgła otaczała mnie tak jakby spacerowała przez park, nie w kierunku raju. Nie w kierunku życia wiecznego.
Śmierć. Uciekałam jej, ukrywałam się. Teraz wreszcie znikam razem z nią. Umieram na Ziemi, aby urodzić się w niebie. Ufam, że jest w tym jakiś głębszy sens. Wierzę, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a wszystko jest z góry przesądzone...
Śmierć. Nareszcie pochłonęła moje ciało......

14 komentarzy:

  1. Smutne ;( ale prawdziwe ;(

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie smutne... Ale nie zmienia faktu, że boskie:)

    OdpowiedzUsuń
  3. płaczę ;___; nie mogę nie innego napisać. po prostu cudowne :')

    OdpowiedzUsuń
  4. Pięknie opisane a to trudne pięknie opisać śmierć. Czytałam tak wiele książek gdzie ktoś umierał ale nigdzie nie było takiego opisu. Gratuluje! Coś niesamowitego :) tak pięknie opisać prawdę!
    -M

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeju, ryczę :( I śmierć na końcu... Tak cudownie napisane, tak inaczej, tak pięknie, na mam słów...
    falling4youbabe.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. O Jezu.. To jest piękne <3
    Ryczę, jak głupia i nie mogę przestać...
    Może to też to, że słucham strasznie smutnej piosenki i jem lody?
    Nieważne, one shot jest po prostu piękny i wzruszający..
    Mogę przysiąc, że moje serce też płacze :c
    PIĘKNE! <3
    ~Kasia<3

    OdpowiedzUsuń
  7. To jest piękne.
    http://raura-cicozgubilidroge.blogspot.com/
    zapraszam na mojego nowego bloga. Może się spodoba :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Pierwszy raz widzę One Shot o śmierci.
    Płaczę zadowolona? Wiem jak to jest być chorą na białaczkę, je też na nią chorowałam. Ale wyleczyłam się z niej dzięki przyjacielowi.
    Szkoda że Alex się poddała. No ale cóż. zapraszam cię też do mnie. Właśnie wstawiłam 18 rozdział

    OdpowiedzUsuń
  9. One Shot jest niesamowity . naprawdę miała mała nadzieje ze Alex podejmie się walki i wygra . ale tak jak jest tez jest badzo dobrze . to wizja autorki która ma duzy talent :D
    A co do bloga to pojawwi się dzisiaj rozdział ?? :D
    ~ Diess d-b

    OdpowiedzUsuń
  10. Kiedy wstawisz rozdział ?? xd
    już nie mogę się doczekać ;d~
    ~ Martełkee23

    OdpowiedzUsuń
  11. dzisiaj wstawisz rozdział ? pytam bo miał być po wolnych dniach xd

    OdpowiedzUsuń