niedziela, 27 kwietnia 2014

Mój One Shot - konkurs Anabell

To jest mój One Shot, który napisałam na konkurs u Anabell. Dostałam za niego I miejsce! :D Także jestem bardzo zadowolona i wdzięczna za taką pozytywną ocenę. Pisałam to z wielk przyjemnością. Miałam poczucie, że muszę to napisać i, że teraz chcę się tym z wami podzielić :) Ja jestem osobiście zadowolona z niego i jestem ciekawa jak wy to ocenicie.
Tą historię chciałam przedstawić na przestrzeni pewnego czasu. Z roku na rok, z miesiąca na miesiąc. Wszystko się po drodze zmienia - ludzie, wartości i sytuacje. Wszystko się zmienia, z dnia na dzień. Życie toczy się własnym torem. Jednak czasem niektóre rzeczy pozostają takie same, czasem jest to uczucie. Zapraszam na historię, którą napisałam z myślą o tym, że każdy, kto ją przeczyta, przemyśli wagę sytuacji i tego czym jest dla niego życie.


Los Angeles, lipiec rok 2014
-Jeju…
Jakie to pyszne! – wykrzyczał mój przyjaciel ciesząc się jak małe dziecko . Właśnie oblizywał swoje palce od cukru pudru, którym się pobrudził.
-Będziesz mówił to za każdym razem jak upiekę ci szarlotkę? – zaśmiałam się. Znamy się już prawie od trzech lat, a on nadal reaguje na to ciasto w ten sam sposób.
-Lau, jeszcze się nie przyzwyczaiłaś? Mój braciszek nigdy nie przestanie cię uwielbiać – poinformowała mnie Rydel i objęła jednym ramieniem. Natomiast ja prychnęłam.
-Nie przestanie, dopóki będę mu piec szarlotki.
-Racja, racja…
-Ej, dziewczyny ja tu nadal stoję – przypomniał blondyn, a my spojrzałyśmy na niego.
-A rzeczywiście… No popatrz, zapomniałam – wytknęłam mu język, a chłopak wytarł dłonie w ręcznik patrząc na mnie niebezpiecznym wzrokiem.
-Pożałujesz tego, kochana. O mnie zapominać? Jak tak można? – spytał i w jednym momencie ruszył na mnie.
-O nie… - powiedziałam do siebie, oderwałam się od uścisku przyjaciółki i zaczęłam uciekać przed o wiele wyższym ode mnie blondynem.
-Mnie się nie lekceważy, młoda! – krzyczał, a ja z piskiem biegałam po kuchni.
-Upiekłam ci szarlotkę! Pamiętaj o tym! - krzyczałam rozbawiona i nagle skierowałam się do salonu.
-Teraz to nieważne! – powiedział, a ja stanęłam w miejscu i spojrzałam na niego unosząc brwi wysoko do góry.
-Nieważne? Aha, no to nie widzę powodu, żebym ci już kiedykolwiek piekła ciasto – powiedziałam i skrzyżowałam ramiona udając obrażoną.
-Teraz nie będziesz się do mnie odzywać? – spytał.
-Nie.
-Właśnie to zrobiłaś.
-Co?
-Odezwałaś się do mnie – uśmiechnął się pod nosem.
-Nie prawda.
-Widzisz? – zaśmiał się wskazując na mnie palcem. Boki zrywać!
-Ugh…
-Oj nie złość się – podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy. Ja patrzyłam na niego niewzruszona i nie miałam zamiaru się do niego odzywać. Co to, to nie! – Laura, Laura… -powiedział i nagle zaczął mnie łaskotać.
-AAAA! Hahahaha! Nie! Nie! Zostaw mnie! – zaczęłam krzyczeć śmiejąc się przeraźliwie. Chyba sąsiedzi mnie słyszeli. Z resztą… nic nowego. Przyzwyczaili się – Hahahahhaaha!
-Odezwiesz się do mnie?
-Hahaha N… NIE!
-To dalej będę łaskotać – jak powiedział tak zrobił. Zaczęłam zwijać się ze śmiechu nie mając już siły na wyrwanie się jemu. Mój śmiech nie miał końca.
-Błagam, zlitujcie się! Próbujemy tutaj oglądać film! – usłyszeliśmy nagle znajomy nam głos .
-Wybacz, Ross –powiedział Riker i od razu przestał mnie łaskotać.
-Spoko – machnął ręką i powrócił do oglądania filmu ze swoją dziewczyną. Ja wraz z blondynem zaśmialiśmy się cicho i wróciliśmy do kuchni.
-Chyba trochę mu podpadliście - powiedziała do nas Rydel i wytknęła nam język.
-No zabawne - mruknęłam.
-Ale tak szczerze, on mógłby dać sobie z nią spokój. Jakoś mi nie odpowiada... - stwierdził Rik patrząc na nas.
-Mówisz tak tylko, dlatego że nie możesz znaleźć z nią wspólnego języka? - spytała go siostra.
-Rydel, a to i tak nie jest mało? To jest podstawa. Chciałbym dogadywać się z dziewczynami moich braci i z twoim chłopakiem.
-Którego nie mam.
-Ale kiedyś będziesz mieć - powiedział i spojrzał blondynce w oczy - Przyznaj, że czułabyś się bezpieczniej, gdybyś była świadoma, że wszyscy akceptujemy twojego wybranka. To dało by ci więcej zapewnienia, że dobrze wybrałaś. Mylę się? Czy nie? - blondyn patrzył wyczekująco na siostrę, która po chwili westchnęła zrezygnowana.
-No masz rację, ale nadal nie rozumiem, dlaczego jej tak nie lubisz.
-Coś mi w niej nie pasuje - wzruszył ramionami.
-Dobra kochani, koniec tego. Wiem, że martwicie się o Rossa, ale obgadywanie jego dziewczyny znajdującej się w pokoju obok nie jest najlepszym pomysłem - wyszeptałam i nałożyłam porcję szarlotki na talerzyk dla każdego - Dokończycie tą rozmowę później, dobrze? - spytałam, a oni kiwnęli głowami. Riker nie był za bardzo zadowolony z tego powodu, ale nie protestował.
Szykowaliśmy się, aby dołączyć do Rossa i Alison. Wzięliśmy szarlotki i ruszyliśmy do salonu, jednak przed wyjściem z kuchni Riker zatrzymał mnie i spojrzał głęboko w moje oczy.
-Powiedz mi czy ty też uważasz, że z tą Ali jest coś nie tak, czy ja tylko zwariowałem? - spytał szeptem. Mimo że nie powiedział tego głośniej, to i tak było słychać jego poważny ton.
-Nie zwariowałeś. Dobrze znasz moje zdanie na jej temat. Już od samego początku mówiłam, co o tym sadzę i nic w tej sprawie się nie zmieniło. Jednak ona jest dziewczyną, która uszczęśliwia mojego przyjaciela. I to mi wystarcza - odpowiedziałam i poszłam do salonu. Podałam Rossowi i Ali talerzyk z kawałkiem ciasta, usiadłam na wolnym miejscu na fotelu i uśmiechnęłam się do swoich przyjaciół.
-To co oglądamy? - spytał rozpromieniony Riker i usiadł obok swojego brata na kanapie, mimo że więcej wolnego miejsca było obok Alison.
Ross poznał Alison przeze mnie. Tak wyszło i wcale nie jestem z tego dumna. Z tą czarnowłosą znamy się z liceum. Poznałam ją raz na szkolnym festiwalu teatralnym, ale nie zakolegowałyśmy się jakoś bardzo. Przez dwa lata mówiłyśmy sobie 'cześć' na korytarzu, albo tylko obdarowywałyśmy siebie nawzajem niemrawym uśmiechem. Nigdy tak naprawdę nie rozmawiałyśmy, oprócz tego dnia na festiwalu i wtedy, gdy spotkałam ją na mieście.
Gdy zaczęłam grać w serialu wraz z Rossem, stałam się bardziej rozpoznawalna w szkole. Jednak nie zmieniło to niczego w moim życiu. Nadal spędzałam czas z ludźmi z mojego liceum, do których miałam zaufanie i znałam się od dawna. Natomiast coś się zmieniło - nastawienie innych do mnie. Coraz częściej, gdy przechodziłam korytarzem, ludzie uśmiechali się do mnie serdecznie. A najlepsze było to, że ich wcale nie znałam. I tak samo było w przypadku Alison.
Pewnego dnia po dniu spędzonym na planie wybrałam się z Rossem na miasto. Chcieliśmy coś zjeść i po prostu spędzić ze sobą czas. Chodziliśmy po uliczkach naszego miasta. Była piękna pogoda, więc postanowiliśmy się przejść. W pewnym momencie blondyn zatrzymał się i powiedział, że wejdzie do małej kawiarni i weźmie nam lody. Zgodziłam się i poczekałam na zewnątrz. No i wtedy wszystko się zaczęło. Stałam na chodniku szukając czegoś w telefonie, gdy poczułam jak ktoś na mnie wpada.
-Ojej, przepraszam bardzo - powiedziała natychmiast osoba, która mnie pchnęła - Laura? - usłyszałam swoje imię i od razu spojrzałam na tę osobę.
-Cześć, Alison - powiedziałam, gdy ujrzałam czarnowłosą dziewczynę.
-Co ty tu robisz? - spytała.
-Wyszłam się przejść.
-Sama? Sama wyszłaś na miasto? - uniosła wysoko brwi.
-Nie jestem sama. Jestem wraz z kolegą z pracy.
-Z Rossem? - jej oczy od razu się zaświeciły.
-Tak - odpowiedziałam. Wolałam, aby już poszła. Dlaczego? Nie przepadałam za jej sposobem zachowania. Odkąd zaczęłam grać w serialu, ona również starała się do mnie zbliżyć. Wmawiała ludziom, iż znamy się od dawna i kolegujemy... Nie powiedziałabym, żeby po półgodzinnej rozmowie można się bardzo zakolegować. W szczególności, że później praktycznie nie rozmawiałyśmy. Jednak mówiła innym, że stale utrzymujemy ze sobą kontakt. Kogo ona chce oszukać?
-Ross Lynch... Boże, Laura poznasz mnie z nim? - spytała nagle łapiąc mnie za dłonie - Błagam, błagam! - zaczęła mnie prosić. Nie była pierwszą dziewczyną, która była zauroczona moim przyjacielem. Jednak znały go tylko z prasy, mediów, wywiadów i koncertów. Nic poza tym, ale to wystarczyło, żeby zafascynować się nim. Alison do tego była fanką R5. Także... Można powiedzieć, że miała fioła na ich punkcie, albo raczej na ich rosnącej popularności - Błagam, błagam, błagam! - dziewczyna nadal prosiła, a ja nie wiedziałam co odpowiedzieć. Nie lubiłam być niemiła, a to, co chciałam jej teraz powiedzieć nie należało do najszlachetniejszych słów.
-Yyy... Dobrze, ale tylko na chw... - nie dokończyłam, bo dziewczyna nagle mocno mnie uścisnęła.
-Dziękuję, dziękuję! Jesteś najlepszą przyjaciółką na świecie! - powiedziała ściskając mnie tak, że brakowało mi tchu. Taaak... przyjaciółką.
-Alison, dusisz mnie - oznajmiłam, a czarnowłosa odsunęła się ode mnie.
-Wybacz, ale tak bardzo się cieszę!
-Zauważyłam - odparłam z wymuszonym uśmiechem.
-Deser lodowy dla mojej przeuroczej przyjac... Ooo, witam - powiedział nagle Ross wychodząc z kawiarni i spoglądając z zaciekawieniem na dziewczynę stojącą obok mnie. Blondyn podał mi lody, a ja wzięłam je od niego.
-Dziękuję. Ross poznaj Alison. Alison to jest Ross - zapoznałam ich, a oni podali sobie dłonie z uśmiechem na twarzy.
I od tego się zaczęło. Od jednego dotyku. Jeden moment zmienił wszystko. Powoli zaczęli się ze sobą umawiać. Krok po kroku zbliżali się do siebie, a ja patrzyłam na to nie mogąc nic zrobić. Już na początku zrobiłam wszystko, co w mojej mocy. Zanim Ross zaprosił Alison na randkę,  opowiedziałam mu o niej. Podzieliłam się z nim moimi odczuciami i faktami na jej temat, jednak on machnął na to ręką twierdząc, że przesadzam. Także już nigdy więcej nie wspominałam mu o niej. On zaczął tworzyć swoją własną opinie na jej temat, spotykając się z nią.
Od tamtego spotkania minęło prawie pół roku, a Ross wraz z Alison byli ze sobą od trzech miesięcy. Cieszyłabym się z faktu, że mój przyjaciel ma dziewczynę , która sprawia, że się uśmiecha, gdyby to nie była ona. Gdybym nie wiedziała, że nie jest to bezinteresowna dziewczyna. Może i coś do niego czuje, ale obawiam się, że to mogą być nieszczere uczucia. Tak samo myśli Riker. Widzę to po jego wyrazie twarzy, gdy widzi jak Alison przychodzi do nich do domu albo gdy ściska jego młodszego brata. Ogarnia go niepokój, dlaczego? Instynkt.

Los Angeles, lipiec rok 2015
-Będzie mi tego brakować - powiedziałam patrząc po raz ostatni na plan serialu. Skończyliśmy. Czwarty sezon dobiegł końca, a nasza historia związana z tym miejscem również.
-Mnie tak samo - powiedziała Raini obejmując mnie ramieniem. Nagle zgasili światła na naszym planie, a wnętrze Sonic Boom'u pogrążyło się w ciemności. Uśmiechnęłam się smutno. A więc tak wygląda koniec.
-Najbardziej cieszy mnie to, że was poznałem i, że staliście się moją drugą rodziną - wyznał Calum obejmując nas.
-Ale to nie jest koniec, bo ja nie dam wam odejść. Jesteście moimi przyjaciółmi, moją rodziną - powiedział Ross i dołączył do uścisku. Trwaliśmy tak chwilę, podczas której ja wraz z Raini uroniłyśmy kilka łez.
-Chodźcie, czekają na nas - powiedział Calum i powolnym krokiem ruszyliśmy do restauracji, gdzie wszyscy nasi najbliżsi na nas czekali, aby uczcić ostatni dzień serialu Austin&Ally. Postaramy się, aby ten wieczór był jedyny w swoim rodzaju. Calum wraz z Raini szli z przodu, a ja wraz z Rossem snuliśmy się za nimi.
-Ben przyjdzie? - Ross spytał się mnie nagle. Kiwnęłam głową.
-Tak, ale ma się trochę spóźnić - odpowiedziałam. Blondyn kiwnął głową i uśmiechnął się lekko. Spotykam się z Benem od jakiegoś czasu, a Ross nam szczerze kibicuje - A ty jak się trzymasz? - spytałam mojego przyjaciela.
-Lepiej. Miałaś rację co do Alison. Mogłem się ciebie słuchać od samego początku - powiedział smutno.
-Mogłeś.
-I żałuję tego - wyznał, a ja ujęłam jego dłoń w swoją.
-Znajdziesz dziewczynę, która będzie z tobą szczera i będzie darzyć ciebie prawdziwym uczuciem - pocieszyłam go, a on uścisnął moją dłoń.
-Dziękuję - wyszeptał, a ja przytuliłam się do jego ramienia nie zwalniając kroku - Jesteś mi tak bliska jak nikt inny.
-Ty dla mnie też - odpowiedziałam szczerze, a blondyn objął mnie. Szliśmy przez ulice wtuleni w siebie rozmyślając jakby wyglądało nasze życie bez nas, bez najlepszego przyjaciela. Na pewno byłoby inaczej, gorzej...
* * * * *
Zabawa trwała w najlepsze. Restauracja, w której odbywało się nasze ostatnie spotkanie całej ekipy z serialu, została przemieniona w salę pamięci. Pamięci naszych chwil z A&A. Wyglądało to jak labirynt - było wiele zakamarków, do których trudno było dojść, ale każdy zawierał jakieś wspomnienie z planu. Nasze zdjęcia, filmiki czy odgłosy naszych śmiechów. Wszystko to zrobili dla nas, abyśmy do końca życia pamiętali, że przez te cztery lata staliśmy się rodziną, którą już na zawsze pozostaniemy.
Była także sala do tańca, gdzie wszyscy poruszali się w rytm muzyki, a jeżeli ktoś chciał przypomnieć sobie chwile związane z serialem, wystarczyło tylko wejść do tego labiryntu i zatracić się we wspomnieniach. Pomyśleli o nas. Wiedzieli, że trudno nam rozstać się z tym wszystkim. Zrobili to dla nas, a ja mogłam im tylko podziękować.
Stałam oparta o ścianę z kolejnym kieliszkiem szampana w dłoni. W końcu skończyliśmy te nasze słynne 21 lat, więc mogliśmy już legalnie napić się wśród reszty. Sączyłam słodki musujący napój patrząc na moich przyjaciół z rozbawieniem na twarzy. Calum, Raini oraz Ross tańczyli jak to na nich przystało - chaotycznie, zabawnie i nieobliczalnie. Widząc ich wygłupy wybuchałam czasem szczerym śmiechem.
-Co tam siostra? - spytała nagle Van podchodząc do mnie - Czemu nie tańczysz razem z nimi?
Spojrzałam się na nią smutnym wzrokiem.
-Nie chcę przyjąć do siebie myśli, że to już koniec - wyznałam szczerze, a siostra objęła mnie ramieniem.
-Przecież to nie koniec. Nie rozstajesz się z nimi, wasza przyjaźń nie kończy się tej nocy. Laura... Uwierz mi, że patrzę na was i zazdroszczę wam waszej relacji. Nie każdy tak się zżywa z osobami z planu, a mnie można wierzyć, bo coś o tym wiem - powiedziała i uśmiechnęła się do mnie. Odwzajemniłam jej gest i mocniej się w nią wtuliłam.
-Mogę prosić do tańca? - usłyszałam nagle głos Rossa. Spojrzałam się na niego i jego wyciągniętą ku mnie dłoń, którą od razu chwyciłam.
-Możesz - powiedziałam uśmiechając się do przyjaciela.
Chłopak wyciągnął mnie na parkiet i zaczęliśmy tańczyć. Obroty, piruety, trzymanie się za dłonie i śmiechy. Czułam się swobodnie przy nim, jak zawsze. W pewnym momencie złapałam się na tym, że wybucham niepohamowanym śmiechem z byle powodu. Chyba za dużo wypiłam, ale nie martwiło mnie to, bo z moich obserwacji wynikało, że Ross także był w podobnym stanie, co ja. Przynajmniej razem jesteśmy wstawieni.
Skończyliśmy tańczyć chcąc chwilę odpocząć. Podeszliśmy do małego barku, gdzie po raz kolejny chwyciliśmy po kieliszku zimnego szampana. Wypiliśmy to dosyć szybko jak na nas.
-Idziemy razem powspominać? - spytał mnie nagle, a ja kiwnęłam twierdząco głową.
Skierowaliśmy się w stronę labiryntu, który miał nas przenieść w nie tak daleką przeszłość.
-A gdzie jest Ben?
-Spóźni się trochę więcej niż myślałam - wyznałam i weszliśmy do labiryntu.
Kręte ścieżki, które były pełne wspomnień. Zdjęcia wisiały wszędzie, a ja tylko przyglądałam się naszym młodszym o cztery lata twarzom. Rozpoznałam na nich ujęcia z pierwszych odcinków serialu. Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Ruszyliśmy dalej. Otaczały nas kolejne zdjęcia i rekwizyty z planu. Doszliśmy do jakiejś komory, gdzie leciała piosenka, którą sama napisałam - 'Finally me'. Moje kąciki ust uniosły się wyżej. Ross ujął mnie za dłoń i ruszyliśmy dalej.
Przechodziliśmy z jednego miejsca w drugie gubiąc się, ale nie martwiliśmy się. Nie chcieliśmy teraz wracać. Pragnęliśmy pożyć tymi wspomnieniami chociaż przez jeszcze jedną chwilę. W końcu trafiliśmy do jednego zakamarka, gdzie była wyświetlana scena z odcinka "Girlfriends&Girl Friends". Moment, w którym wraz z Rossem odgrywamy idealną randkę według Ally i Austina. Patrzyliśmy na to z lekkim uśmiechem.
-Nigdy nie zapomnę tych chwil spędzonych tutaj - wyszeptał nagle Ross, a ja spojrzałam się na niego - Lubię tą scenę, wiesz? - powiedział patrząc się na mnie.
-Ja również - wyznałam szczerze.
-A wiesz dlaczego? - spytał, a ja pokiwałam przecząco głową - Bo mogłem cię objąć, a ty mogłaś położyć swoją głowę na moim ramieniu - wyznał i objął mnie tak jak było w tej scenie. A ja jedynie oparłam swoją głowę o jego ramię. Staliśmy tak, ale po chwili spojrzałam się na niego.
-Właśnie tak? - spytałam szeptem, a on kiwnął głową patrząc mi głęboko w oczy.
-Właśnie tak - wyszeptał. Nie odrywałam od niego wzroku.
Ross nagle ujął moją twarz w swoją dłoń i złożył delikatny pocałunek na moich ustach. A ja go odwzajemniłam. Powoli przeradzał się on w pewniejszy i bardziej namiętny gest. Zanurzyłam swoją dłoń w jego włosach, a on objął mnie w talii. Pocałunek przerodził się w chaotyczny, jakby był on od dawna wyczekiwany albo było to spowodowane za dużą ilością szampana. Poczułam ciepło, które ogarnęło całe moje ciało. Gdy zabrakło nam tchu, oderwaliśmy się od siebie delikatnie. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy. Ross uśmiechnął się lekko, a ja... Ja rozszerzyłam usta ze zdziwienia. Z tego, co właśnie zrobiłam. To nie powinno się wydarzyć. Spotykałam się z Benem. Nagle spuściłam wzrok z blondyna przerażona własną głupotą. Ross także pojął, co się przed chwilą stało. Odsunęłam się od niego bardziej.
-Laura, przepraszam cię. Ja nie powinienem, przecież jesteś z Be...
-Przestań, nic nie mów. Błagam - przerwałam mu i wyminęłam go szukając wyjścia z tego labiryntu. Znalazłam je dosyć szybko. Obejrzałam się przez ramię. Blondyn mnie nie gonił.
-Tutaj jesteś - powiedział rozpromieniony Ben. Spojrzałam się na niego z szeroko otwartymi oczami. Brunet uśmiechnął się do mnie ciepło - Coś się stało?
Pokiwałam przecząco głową.
-Po prostu te wspomnienia...
-Rozumiem, one zrobiły na tobie wielkie wrażenie - powiedział, a ja kiwnęłam lekko głową.
-Cieszę się, że jesteś - wyznałam, a chłopak mnie mocno objął. Odwzajemniłam jego gest z ogromnym poczuciem winy.
Resztę wieczoru spędziłam tak jak się spodziewałam. Czyli jak? Żegnałam się z ekipą ze smutkiem wypisanym na twarzy, a niekiedy ze łzami w oczach. Wiedziałam, że to już koniec. Doszło to do mnie. Zdałam sobie sprawę, że gdy rano się obudzę, nie będę musiała uczyć się tekstu ze scenariusza. Dlaczego? Bo już nie znajdę pliku kartek leżącego obok mojego łóżka i czekającego na przeczytanie i wcielenie się w postać o imieniu Ally.

Los Angeles, lipiec rok 2016
Czas mijał mi niemiłosiernie szybko. Dostałam rolę w filmie "A sort of homecoming". Zdjęcia do filmu trwały w sumie cztery miesiące, które spędziłam w Lafayette, mieście znajdującym się w południowej części stanu Luizjana. Dopiero dwa dni temu wróciłam do Los Angeles.
Leżałam na łóżku w swoim pokoju. Westchnęłam ciężko. Dzisiaj przychodzą do nas goście, bo chcą zobaczyć mnie po tak długiej rozłące. Przyznam, że ja też się stęskniłam za moimi przyjaciółmi. Wstałam, podeszłam do okna i wyjrzałam przez nie. Na dworze padało. Właściwie była to ulewa.
Zamknęłam oczy i myślami wróciłam do wieczoru, gdy żegnaliśmy się z serialem. Pocałunek z Rossem zmienił wszystko. Miałam poczucie winy, że dopuściłam do tego zbliżenia między mną a blondynem, będąc w tym czasie z innym chłopakiem. Nie wytrzymałam długo i już po niecałym tygodniu przyznałam się Benowi do mojej zdrady. Zdrada... Samo brzmienie tego słowa sprawia we mnie obrzydzenie, a ja co zrobiłam? Zrobiłam coś co mnie odrażało. Brunet przyjął to naprawdę spokojnie. Spojrzał się na mnie i smutno uśmiechnął.
-Zawsze miałem wrażenie, że nie mam z nim szans - wyszeptał, ucałował mnie w czoło i odszedł.
Tak się zakończył mój związek z brunetem. Tak jak mówiłam - pocałunek z Rossem zmienił wszystko. A przede wszystkim naszą relację. To już nie było to samo, przekroczyliśmy granicę przyjaźni. Zrobiliśmy to dla kilku sekund pocałunku.
Otworzyłam oczy. Ze smutkiem na twarzy spojrzałam na ulicę przed moim domem. Nagle zaparkował tam samochód, z którego po kolei zaczęli wychodzić moi przyjaciele. Westchnęłam i odeszłam od okna. Objęłam się ramionami. Usłyszałam dzwonek do drzwi.
-Laura! Goście! - zawołała mnie siostra. Wygładziłam spódnicę, poprawiłam włosy i wyszłam z pokoju.
Schodząc po schodach zauważyłam jak moi przyjaciele rozbierają się z kurtek i butów.
-Laura! - powiedziała uradowana Rydel. Blondynka uśmiechnęła się szeroko na mój widok, a ja odwzajemniłam jej gest. Zbiegłam po ostatnich schodkach, podeszłam do przyjaciółki i od razu ją przytuliłam - Ale ty wyrosłaś.
-Po prostu stoję na palcach - zażartowałam i obydwie się zaśmiałyśmy.
-Dobra siostra, odbijam - powiedział Riker podchodząc do mnie. Objęłam mocno blondyna, który mnie lekko podniósł do góry - Ale się za tobą stęskniłem.
-Ja za tobą również - powiedziałam szczerze i odsunęłam się od chłopaka.
-Mogę teraz ja? - zapytał Ellington patrząc mi w oczy i uśmiechając się do mnie. On dobrze wie, że mam słabość do jego uśmiechu.
-Oczywiście - odwzajemniłam jego gest. Brunet objął mnie i długo nie chciał puszczać.
-Koniec tego dobrego, Ell - powiedział Ryland i uścisnęłam najmłodszego z rodzeństwa.
-To teraz moja kolej - powiedział zadowolony Rocky, a ja podeszłam do niego i mocno się do niego przytuliłam.
-Ale mi was brakowało chłopaki - wyznałam odsuwając się od przyjaciela.
-Nam ciebie również - powiedział Ross. Spojrzałam się na niego. Patrzył na mnie i po chwili uśmiechnął się do mnie lekko oraz rozłożył swoje ramiona. Podeszłam do niego i także się przytuliłam, jednak nie trwaliśmy długo w uścisku, bo szybko się od niego odsunęłam.
-To co? Zapraszamy do stołu - powiedziałam odwracając się do reszty i poszliśmy do jadalni.
Usiedliśmy do stołu i zaczęliśmy zajadać się posiłkiem przygotowanym przeze mnie oraz Vanessę. Rozmawialiśmy i nadrabialiśmy stracony czas. Po obiedzie nadszedł czas na deser. Wróciłam z kuchni z szarlotką w dłoniach.
-Ty chyba chcesz mnie w sobie rozkochać - powiedział Riker widząc jakie ciasto upiekłam. Uśmiechnęłam się do blondyna i zaczęłam częstować każdego kawałkiem szarlotki.
-Wydaje mi się, że na to już trochę za późno - powiedziałam, a chłopak odwzajemnił mój gest i ujął dłoń Vanessy w swoją całując ją delikatnie.
-Masz rację - powiedział spoglądając na moją siostrę, która uśmiechnęła się promiennie. Wszyscy skosztowaliśmy ciasta - Jeju… Jakie to pyszne! - powiedział blondyn, a ja się szczerze zaśmiałam. On chyba nigdy nie zmieni swojej reakcji na smak mojego wypieku.
-Mówiłam, że on nigdy nie przestanie cię uwielbiać - mrugnęła do mnie Rydel.
-Ale tylko dopóki będę piekła mu szarlotkę - powiedziałam i zaśmialiśmy się.
Po skończonym posiłku poszłam do kuchni pozmywać naczynia zostawiając resztę w salonie. Musiałam odetchnąć i pobyć chwilę sama. Myłam właśnie talerz, gdy do pomieszczenia ktoś wszedł.
-Pomóc ci? - usłyszałam głos Rossa.
Od razu pokręciłam przecząco głową.
-Nie, dzięki - powiedziałam szybko i wymijająco. Blondyn jednak nie wrócił do rodzeństwa oraz Van, tylko podszedł do mnie i zakasał rękawy.
-Daj, teraz ja trochę pozmywam - powiedział, a ja odsunęłam się zwalniając mu miejsce. Wiedziałam, że nie ma, co z nim dyskutować, dlatego postanowiłam odpuścić. Wytarłam dłonie w ręcznik i zaczęłam chować pozostałe jedzenie do lodówki.
Pracowaliśmy w ciszy. Nikt nic nie mówił. Nie wiedzieliśmy co powiedzieć. Nigdy nie rozmawialiśmy o tamtym wieczorze, a jednak to było problemem, które powoli tworzyło między nami mur niszczący naszą relację. W pewnym momencie przestałam pakować jedzenie do pojemników i oparłam się dłońmi o blat.
-Wszystko w porządku? - spytał mnie. Zacisnęłam mocno powieki i wzięłam dwa głębokie wdechy.
-Nie, nic nie jest w porządku - odpowiedziałam odwracając się do niego i spoglądając mu w oczy - Nie widzisz tego? Tutaj nic nie jest dobrze, jest coraz gorzej - powiedziałam stanowczo, ale cicho. Nie chciałam, aby nasi przyjaciele mnie usłyszeli. Zaczęliśmy rozmawiać ściszonymi głosami.
-Wiem, Laura. Wiem o tym.
-I co z tego, że wiesz? Co z tego? - spytałam się go, a on przestał zmywać i wytarł dłonie w ręcznik - Nie rozmawiamy ze sobą, Ross. Stoimy i udajemy, że rozmawiamy. Jednak wcale tego nie robimy.
-Wiem. Myślisz, że mnie to nie boli? Boli, Laura. Zabolało mnie to jak mnie dzisiaj przywitałaś. Wszystkich wyściskałaś, a mnie ledwo co uścisnęłaś. Myślisz, że nie zwróciłem na to uwagi?
-Inaczej nie potrafię.
-Bo co?
-Dobrze wiesz dlaczego.
-Bo cię pocałowałem? - spytał, a ja zacisnęłam usta nie odpowiadając - To dlatego?
-Tak. I dlatego, że na to pozwoliłam. To nas zniszczyło. Nie powinno do tego dojść.
-Dlaczego?
-Bo jesteśmy przyjaciółmi! Takich rzeczy się nie robi w przyjaźni - powiedziałam patrząc na niego.
-Masz rację, nie powinno do tego dojść, ale się stało. Nie cofniemy czasu.
-Żałuję tego. Przez ten mały gest zraniłam naprawdę dobrego chłopaka! - podkreśliłam moje słowa, a do oczu napłynęły mi łzy - Nie powinniśmy tego robić. Ze względu na nas i na niego. To zniszczyło wszystko!
-Nie - powiedział spokojnie i zbliżył się do mnie o krok - Fakt, zniszczyło to twój związek. Jednak nie nas. My to zrobiliśmy sami i nadal to robimy.
-Nie prawda - zaprzeczyłam kręcąc głową.
-Prawda i dobrze o tym wiesz - powiedział, a ja zobaczyłam ból na jego twarzy - Ja wiem, dlaczego to zrobiłem. Dobrze wiem, dlaczego cię pocałowałem. A ty wiesz dlaczego odwzajemniłaś pocałunek? - spytał się mnie, a ja kiwnęłam głową.
-Za dużo wypiłam - powiedziałam ocierając pojedynczą łzę z kącika oka. Ross patrzył prosto w moje oczy jakby był zawiedziony moją odpowiedzią, jednak po chwili spuścił ze mnie wzrok kiwając głową.
-Dobrze, w takim razie postarajmy się o tym zapomnieć. Jakby to się nigdy nie wydarzyło - oznajmił cicho i wrócił do zmywania naczyń. Patrzyłam na niego zdziwiona jego reakcją, ale po chwili ponownie zaczęłam pakować jedzenie do pojemników.
Gdy już schowałam wszystko do lodówki i ją zamknęłam, ponownie oparłam się dłońmi o blat. Zaczęłam szybciej oddychać. Ta rozmowa mnie zmęczyła. Spowodowała, że tamten wieczór do mnie powrócił. Stał mi się tak bliski, jakby to wydarzyło się wczoraj. Odwróciłam się w stronę blondyna i spojrzałam na niego. Wpatrywałam się w jego twarz, w jego zamyśloną, a zarazem zagadkową minę. Stałam i patrzyłam się na niego próbując odczytać jego emocje. W końcu na mnie spojrzał i zmarszczył brwi.
-Co jest? Mam coś na twarzy? - spytał z lekkim uśmiechem. Chciał to naprawić, starał się wrócić do normy.
Pokiwałam przecząco głową i szybkim krokiem podeszłam do niego wpijając się przy tym w jego usta. Był to zdecydowany pocałunek, nieznoszący sprzeciwu. Blondyn lekko zaskoczony odwzajemnił go. Nie odrzucił mnie, zostałam przyjęta. Dopiero teraz zrozumiałam, że to nie przez alkohol pragnęłam jego bliskości. To było spowodowane czym innym. Uczuciem, które nas łączyło. Ross objął mnie mokrymi od wody dłońmi i mocno do siebie przyciągnął. Były to chaotyczne pocałunki pragnące wyrazić tą ogromną tęsknotę i czułość w tak absurdalnie krótkim czasie. Uśmiechnęłam się. Ujęłam jego twarz w swoje dłonie i czule pocałowałam. Blondyn także się uśmiechnął i nagle podniósł mnie sadzając na blacie. Przy tym ruchu strącił z blatu garnek, który z hukiem spadł na podłogę. Rozległ się ogromny hałas.
-Wszystko w porządku? Może wam pomóc? - usłyszeliśmy głos Rocky'ego z salonu.
-Nie! - odkrzyknęliśmy równocześnie szybko oddychając. Łapaliśmy tlen, którego nam tak bardzo teraz zabrakło. Spojrzeliśmy się na siebie i cicho zaśmialiśmy. Ross odgarnął mi kosmyk z twarzy i przyjrzał mi się uważnie.
-Piłaś coś? - spytał, a ja zaśmiałam się cicho i pokiwałam przecząco głową z lekkim uśmiechem. Przygryzłam dolną wargę i ponownie go pocałowałam. Jednak teraz był on spokojny i pełen namiętności. Nie musiałam się nigdzie spieszyć, bo wiedziałam, że on mi nigdzie nie ucieknie. I, że ja też mu nie zniknę.

Los Angeles, lipiec rok 2017
Siedziałam przy stole kompletnie nie słuchając o czym rozmawiają ludzie znajdujący się obok mnie. Byłam za bardzo pochłonięta pięknym widokiem, które powodowało uśmiech na mojej twarzy. Wpatrywałam się w moją cudowną siostrę ubraną w swoją wymarzoną białą suknię i tańczącą wolny taniec wraz z Rikerem odzianym w szykowny czarny garnitur. Nowożeńcy poruszali się w rytm muzyki w ogóle nie zwracając uwagi na to, co dzieje się wokół nich. Byli za bardzo zajęci sobą i swoimi spojrzeniami.
-Pięknie razem wyglądają, prawda? - spytał mnie Ross, a ja kiwnęłam głową nie odrywając od nich wzroku. Nadal nie mogłam uwierzyć, że tak się to potoczyło. Po dwóch latach związku, a po pięciu latach przyjaźni wzięli ślub. Uśmiechnęłam się lekko - Mogę prosić do tańca?
Spojrzałam się na niego i uśmiechnęłam.
-Możesz.
Ross wyciągnął ku mnie swoją rękę, a ja ją chwyciłam i poszliśmy na parkiet. Zaczęliśmy kołysać się w rytm muzyki. Przetańczyliśmy cały taniec w przyjemnej ciszy, którą rozkoszowaliśmy się oboje.
-Chodź ze mną - usłyszałam jego szept tuż przy moim uchu.
-Gdzie? - spytałam zdziwiona.
-Zobaczysz - powiedział, odsunął się ode mnie lekko i zaczął mnie gdzieś prowadzić uprzednio chwytając moją dłoń w swoją.
Powoli oddalaliśmy się od gości i całego wesela odbywającego się przy pięknej willi w cudownym ogrodzie, gdzie zbudowali parkiet i namiot, w którym wszyscy świętowali szczęście nowożeńców. Natomiast my z każdym krokiem oddalaliśmy się coraz bardziej od reszty.
-Gdzie ty mnie prowadzisz? - spytałam rozbawiona. Blondyn milczał, jednak po chwili zobaczyłam, że kierujemy się w stronę małej altanki. Doszliśmy do niej i usiedliśmy na ławeczce. Było to miejsce odosobnione i oddalone od wszystkich - Co tu robimy? - spytałam uśmiechnięta.
Ross spojrzał się na mnie i ujął moją dłoń w swoje i delikatnie ją pocałował.
-Jesteś dla mnie wszystkim - wyznał patrząc na mnie. Uśmiechnęłam się do niego ciepło.
-Ty dla mnie też - powiedziałam szczerze, pocałowałam go delikatnie w usta i oparłam swoją głowę na jego ramieniu - Pięknie tu jest, tak cicho... - wyszeptałam i poczułam jak blondyn się uśmiecha.
-Tak, tu jest cudownie - powiedział szeptem i ucałował mnie w czubek głowy.
Siedzieliśmy tak przez jakiś czas i wcale nie chcieliśmy się stąd ruszać.
-Laura? - spytał mnie nagle Ross.
-Yymm? - mruknęłam nadal rozkoszując się tą chwilą. Chłopak westchnął ciężko i odsunął się ode mnie lekko. Spojrzałam się na niego zdziwiona.
-Minął już rok odkąd jesteśmy ze sobą, a ja nadal łapię się na tym, że czasami nie mogę uwierzyć w moje szczęście - powiedział, a ja się uśmiechnęłam lekko - Niekiedy budzę się i zastanawiam co by było gdybym z tobą nie był, albo co by się stało gdybyś nagle zmieniła zdanie i stwierdziła, że nie chcesz ze mną być. To czasem mnie przeraża, bo naprawdę nie mogę bez ciebie żyć. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, moim wsparciem, szczęściem i moim skrzydłowym - zaśmiałam się cicho - Jesteś kobietą, którą kocham. Jednak chciałbym, żebyś była kimś więcej. Chciałbym móc nazywać cię moją żoną - powiedział i nagle uklęknął przede mną. Oczy i usta otworzyłam szeroko ze zdziwienia - Laura Marie Marano, czy zechciałabyś zostać moją żoną? - spytał i wyciągnął z kieszeni pudełko z pierścionkiem. W moim oczach pojawiły się łzy szczęścia. Uśmiechnęłam się szeroko i uklęknęłam obok niego ujmując jego twarz w dłonie.
-Tak - wyszeptałam i pocałowałam go delikatnie usta. Ross uśmiechnął się i objął mnie mocno. Odsunął się ode mnie i założył mi pierścionek na czwarty palec u lewej ręki. Ten gest był z pozoru taki zwyczajny, jednak był przepełniony miłością. Spojrzałam na moją nową ozdobę i pocałowałam go ponownie.
-Ja ciebie też kocham - wyszeptałam i mocno się w niego wtuliłam.

Los Angeles, lipiec 2018
-To już wszystkie pudła? - spytałam Rossa, który wszedł do naszego domu. W dłoniach trzymał, wypełniony po brzegi naszymi rzeczami, karton. Blondyn odłożył go na podłogę i wytarł pot z czoła.
-Wszystkie - powiedział i usiadł obok mnie na kanapie obejmując mnie ramieniem. Wtuliłam się w niego i spojrzałam na kominek znajdujący się przed nami.
Nasz dom był jeszcze pusty. Wszystko było zamknięte w pudłach oprócz kanapy i materaca, który chwilowo zastępował nam łóżko. Ściany były pomalowane, kuchnia oraz łazienka wykończone. Teraz trzeba było tylko wszystko umeblować i udekorować.
-Wracamy do pracy - powiedziałam i poklepałam go po klacie.
-Musimy? - spytał, a spojrzałam się na niego i uśmiechnęłam.
-Musimy, bo im szybciej skończymy, tym więcej będziemy mieć dla siebie czasu - powiedziałam, pocałowałam go w policzek i wstałam z kanapy.
Otworzyłam jeden karton i zaczęłam wyjmować z niego zdjęcia. Odwijałam je z folii bąbelkowej i po kolei ustawiałam je na kominku. Na jednej ramce znajdowała się fotografia przedstawiająca mnie i Rossa w dniu naszego ślubu, który odbył się miesiąc temu. Mimowolnie się uśmiechnęłam i ustawiłam zdjęcie na środku kominka.
-Zaniosę pudła z garnkami do kuchni - poinformował mnie mój mąż, a ja kiwnęłam głową. Ross chwycił karton, przeszedł dwa kroki i nagle upuścił go. Spojrzałam się na niego. Stał z wykrzywioną miną spowodowanym jakimś bólem i trzymał się za brzuch.
-Kochanie, wszystko w porządku? - podeszłam do niego zmartwiona. Blondyn pokiwał głową i uśmiechnął się do mnie lekko.
-To tylko skurcz - powiedział i wziął dwa głębokie wdechy. Po chwili wyprostował się i wziął ponownie karton w swoje dłonie, jakby nic się nie stało - Widzisz? Jest dobrze - powiedział z uśmiechem i poszedł do kuchni. Ja stałam chwilę patrząc na niego uważnie, ale po chwili uśmiechnęłam się i wróciłam do poprzedniej czynności.

Los Angeles, lipiec rok 2019
-Skoro jesteśmy w Californii, w pięknym stanie, gdzie zawsze świeci słońce i mieszkają naprawdę śliczne kobiety, zaśpiewamy piosenkę 'Cali girls' - powiedział Riker i tłum fanek od razu oszalał piszcząc przy tym jak opętane. Nie ma to jak stary dobry hit.
Wraz z Vanessą stałyśmy za kulisami i wpatrywałyśmy się w naszych przyjaciół. R5 wyruszyło w trzecią już trasę koncertową po świecie. Zawitaliśmy do różnych niesamowitych krajów. Trasa trwała przez cztery miesiące, a ja wraz z zespołem podróżowałam po świecie. Jednak na ostatni miesiąc wróciłam do miasta, bo podkładałam głos w jednym z animowanych filmów dla dzieci. A dzisiejszy koncert jest uwieńczeniem całej trasy, która kończy się tutaj w L.A. Nie widziałam Rossa od miesiąca, więc trochę się za nim stęskniłam.
Po skończonym show, nasi przyjaciele zeszli ze sceny do kulis. Zajęło im chwilę, zanim zorientowali się, że stoimy i czekamy na nich. Na twarzy Rikera jak i Rossa pojawił się szeroki uśmiech na widok swoich ukochanych żon.
-Vanessa - powiedział rozpromieniony Rik i od razu podszedł do mojej siostry przytulając ją.
-Lau - rzekł Ross i podszedł do mnie mocno obejmując. Zaśmiałam się głośno.
-Udusisz mnie! - zachichotałam.
-Muszę cię wyściskać - powiedział i odsunął się ode mnie lekko - Widziałyście cały koncert?
-Calutki - powiedziała Van i uśmiechnęła się szeroko.
-Dziewczyny brakowało mi was. Nareszcie ktoś z rozumem w głowie! - ucieszyła się szczerze Rydel.
-Ej! - powiedzieli wszyscy urażeni mężczyźni.
-Tak źle nie było - zaprzeczył Rocky.
-No nie wiem, jak tam z wami jeździłam to miałam takie wrażenie jak Rydel - wyznałam, a blondynka odetchnęła z ulgą.
-Dziękuję, w końcu mnie ktoś rozumie.
-Dobra, przebieramy się i idziemy coś zjeść. Co wy na to? - zaproponował Ell, a wszyscy kiwnęli zgodnie głowami.
-Potem ci coś powiem - powiedziałam do Rossa i wraz z Van poszłyśmy zaczekać na przyjaciół w innym pomieszczeniu.
Po dwudziestu minutach szliśmy ulicami Los Angeles kierując się do naszej ulubionej restauracji.
-To co chciałaś mi powiedzieć? - spytał mnie Ross obejmując przy tym. Uśmiechnęłam się do niego szeroko.
-Zaproponowano mi rolę!
Blondyn otworzył swoje usta i oczy zaskoczony.
-Naprawdę? To świetnie! -powiedział i przystanął, a ja podskoczyłam podekscytowana i rzuciłam się mu na szyję. Mężczyzna mnie mocno objął i zaczął kręcić się ze mną wokół własnej osi. Zaczęłam chichotać.
-Co tu się dzieje? - spytał rozbawiony naszym widokiem Ryland, a ja tylko głośniej się zaśmiałam.
Nagle Ross puścił mnie i syknął z bólu łapiąc się za brzuch.
-Uuu widzę, że kondycja już nie taka jak za młodu - Rocky zażartował sobie z brata.
-Albo ty, Laura powinnaś trochę schudnąć - zaśmiał się Ell. Rozbawiona dałam mu kuksańca w bok. Wszyscy sobie żartowali, a Ross w tym czasie powoli zwijał się z bólu.
-Wszystko dobrze? - spytała nagle Rydel dotykając ramienia brata. On tylko pokiwał głową z wykrzywioną miną. Nagle zaczął kaszleć. Wszyscy spojrzeliśmy się na niego lekko przerażeni.
-Dobra nie wygłupiaj się już - powiedział Riker uśmiechając się do niego wystraszony. Ross nadal kaszlał i nagle wypluł trochę krwi, która poleciała na chodnik. Wszyscy otworzyli szeroko oczy z przerażenia.
-Jedziemy do szpitala - powiedział Ell i odwrócił się w stronę ulicy - Taxi! - zawołał i od razu złapał taryfę.
-Zabieramy go - powiedział Rik.
-Dobrze się czuje - wyskrzeczał Ross między atakami kaszlu.
-Bez gadania - zarządził Rocky i wraz z Rikerem i Ellem wzięli blondyna za ramiona wciągając go do taksówki.
-Spotkamy się na miejscu - powiedział Ratliff, zamknął drzwi i szybko odjechali.
Ja stałam z szeroko otwartymi oczami nie mogąc wypowiedzieć ani jednego słowa. Spojrzałam na chodnik. Na te krople krwi. Zakryłam usta dłonią. Zaczęłam się trząść ze strachu. Nagle poczułam dłoń na swoim ramieniu. Spojrzałam na moją siostrę, która miała tak samo wystraszoną minę jak ja.
-Zaparkowałam auto za rogiem - powiedziała i zaczęliśmy iść.
Zanim się zorientowałam, siedziałam w samochodzie mojej siostry jadąc w stronę szpitala. Jedyne, co byłam w stanie zrobić to obracać obrączkę na moim serdecznym palcu u lewej ręki.

Los Angeles, sierpień rok 2019
-A co myślisz o imieniu Anthony? Jego zdrobnienie to Tony. Piękne, prawda? No chyba, że po prostu Jake albo John. Hmm? - spytałam patrząc na Rossa, który siedział na kanapie obok mnie.
-Wszystkie są piękne.
-Ale które najbardziej ci się podoba? - nie dawałam za wygraną.
-Tony - powiedział uśmiechając się do mnie lekko.
-Świetnie - ucieszyłam się i położyłam głowę na jego ramieniu - A dla dziewczynki? Może Sarah? Jest pełne wdzięku. Już sobie wyobrażam małą dziewczynkę o blond włosach stawiającą swoje pierwsze kroczki...
-Lau... - przerwał mi Ross, a ja uniosłam swój wzrok na blondyna - Czemu to robisz? Czemu wybierasz imiona dla dziecka? Nie jesteś w ciąży.
-Nie jestem, ale chcę być.
Pokręcił przecząco głową.
-Nie, Laura - wyszeptał, a ja zmarszczyłam swoje brwi.
-Dlaczego?
-Bo nie zostawię cię samą z dzieckiem.
-A kto powiedział, że mnie zostawisz? - spytałam, ale poczułam ogromną gulę w gardle. Ross spojrzał się na mnie smutnym wzrokiem.
-Ja umieram...
-Przestań - powiedziałam stanowczo i odsunęłam się od niego - Nie chcę słuchać tych głupot.
-Laura, przecież wiesz, że to prawda.
-Nie mów tak, rozumiesz? Nie kłam mi w oczy, słyszysz mnie? - spytałam się go czując jak do oczu napływają mi łzy - Chcę mieć z tobą dziecko, rozumiesz? - poczułam jak moja broda zaczęła się powoli trząść. Ross patrzył na mnie z bólem i smutkiem w oczach.
-Tak, ale...
-Żadnego ale - przerwałam mu stanowczo i wytarłam łzę z kącika oka - Powiedz, że też tego chcesz - wyszeptałam zamykając oczy - Tylko to powiedz - poprosiłam.
Przez chwilę nic nie mówił. Bił się z myślami czy odpowiedzieć zgodnie z prawdą, czy z rozsądkiem. Poczułam jak ujmuje moją dłoń.
-Chcę - szepnął. Wiedziałam, że chciał powiedzieć, co innego. Na pewno pragnął wytłumaczyć mi, że to i tak nie ma sensu. Jednak nie zrobił tego. Powiedział to, co czuł. Odpowiedział zgodnie z sercem.
Uśmiechnęłam się z ulgą i otworzyłam oczy spoglądając na niego. Przybliżyłam się do niego trochę i złożyłam na jego ustach pocałunek. Był on delikatny, jakbym nie chciała go uszkodzić, i czuły, tak jakbym chciała przekazać całą moją miłość do niego. Blondyn odwzajemnił mój pocałunek ujmując moją twarz w swoją dłoń. Usiadłam mu na kolanach i powoli zaczęłam rozpinać guziki jego koszuli.
-Nie... - wyszeptał, a jego głos był pełen bólu i rozpaczy. Spojrzałam się na niego i dłonią dotknęłam jego policzka.
-Ja tego chcę i ty też tego chcesz. Chcemy tego oboje. Pragniemy wspólnie wychowywać czwórkę dzieci, jednak najpierw musimy postarać się o pierwsze - wyszeptałam i czekałam. Ross patrzył na mnie ze łzami w oczach. Wiedziałam, że chce płakać, ale tego nie zrobi, bo pragnie być silny dla mnie. Po chwili mnie pocałował.
Nasze pocałunki były przepełnione bólem i strachem, który towarzyszył nam od miesiąca. Odkąd dowiedzieliśmy się o chorobie Rossa. Lekarz nie dał mu dobrych rokowań. Podobno ciężko jest to stwierdzić, przy tak złośliwym raku trzustki. Nowotwór jest w tak zaawansowanym stanie, że medycyna nie przewiduje skutecznego leczenia przywracającego zdrowie. Tak naprawdę dowiedzieliśmy się, że powinniśmy nacieszyć się sobą, bo nie wiadomo, kiedy skończy nam się czas. Jednak zapewnili nam jedno. Ze smutkiem poinformowali nas, że nie ma odwrotu. Rak się nie wycofa. Pozostanie tam tak długo, dopóki organizm Rossa nie zakończy walki z chorobą.

Los Angeles, grudzień rok 2019
-Dobrze wygląda - powiedziała do mnie Vanessa.
Były święta. Cała rodzina została zaproszona przez Rikera i moją siostrę na Wigilię. Ogromna ilość dorosłych i dzieci biegających między nogami. Wraz z Van przygotowywałyśmy w kuchni herbatę i deser dla rodziny przesiadującej w salonie.
-Tak, nawet dobrze się czuje - powiedziałam uśmiechając się lekko - Chemioterapia działa, mimo że czuje się wykończony - wyznałam i spojrzałam na siostrę.
-Widać, że walczy. Ma o kogo - powiedziała i dotknęła mojego brzucha - Kiedy termin?
-Piątego maja - odpowiedziałam i ujęłam jej dłoń - Boję się - wyszeptałam.
Vanessa uśmiechnęła się do mnie krzepiąco i objęła mnie mocno.
-Nie bój się, on jeszcze nie odchodzi.
-Ale powoli tracę nadzieję, że z tego wyjdzie. Lekarz od samego początku mówił nam, że szanse są małe, ale jednak była ta iskra nadziei. Ale gdy widzę jak się czasem męczy, dociera do mnie to, że ta choroba jest poważna. I, że to się dzieje naprawdę - wyznałam cicho płacząc.
-Nie płacz, błagam. Nie rób mi tego... - poprosiła bliska łez. Odsunęłam się od niej i wytarłam mokre policzki.
-Będzie dobrze. Musi być. Jeszcze wychowamy wspólnie gromadkę dzieci, zobaczysz - powiedziałam, uśmiechając się powstrzymując płacz. Vanessa spojrzała na mnie smutnym wzrokiem.
-Pomóc wam, dziewczyny? – nagle do kuchni wszedł Riker.
-Możesz zanieść ciasta na stół - powiedziałam pokazując mu wypieki.
-A jest...
-Szarlotka? - przerwałam mu uśmiechając się szczerze - Nie zapomniałabym o niej.

Los Angeles, kwiecień rok 2020
-Czujesz to? Kopie... - powiedziałam szeptem, jakbym nie chciała spłoszyć mojego małego dziecka, które ruszało się teraz w brzuchu.
-Pewnie nie może się doczekać, aby ujrzeć ten świat - stwierdził Ross uśmiechając się szeroko.
-I nas - powiedziałam, a blondyn ucałował mnie delikatnie w usta.
-Nas też - szepnął szczęśliwy - Przyniosę ci coś do jedzenia - oznajmił i wstał z łóżka.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Za kilkanaście dni urodzę dziecko. Nasze wspólne dziecko. Nie wiemy jaka jest jego płeć, chcemy mieć niespodziankę. Myśl, że już niedługo będzie nas trójka, sprawiała mi ogromną radość.
Leżąc w łóżku i czekając na mojego męża, zaczęłam się powoli zamartwiać gdzie on się podziewa. Nagle usłyszałam dziwny dźwięk w łazience. Natychmiast wstałam i doszłam do pomieszczenia jak najszybciej potrafiłam.
-Ross? - spytałam i otworzyłam drzwi. Zobaczyłam go przy toalecie. Zapewnie znowu wymiotował. Westchnęłam ciężko i usiadłam obok niego - Dobrze się czujesz? - spytałam z troską w głosie.
On spojrzał się na mnie ze łzami w oczach.
-Przepraszam - wyszeptał i zaczął powoli cicho płakać. Otworzyłam lekko usta ze zdziwienia.
-Za co mnie przepraszasz? - spytałam głaszcząc go po głowie.
-Przeze mnie nie zagrałaś w filmie, o którym marzyłaś...
-To nie twoja wina, kochanie... Przecież to ja zdecydowałam, że w nim nie zagram.
-Ale przez moją chorobę...
-Nawet tak nie mów - przerwałam mu, a on spuścił ze mnie wzrok. Nie płakał przy mnie od lipca. Moja broda zaczęła się powoli trząść.
-Przepraszam, że nie pomogę ci przy wychowywaniu dziecka...
-Nie przepraszaj, nie rób tego. Jeszcze sam je wychowasz, rozumiesz? Nic już nie mów - powiedziałam łamiącym się głosem i przytuliłam go mocno. On się tylko bardziej rozpłakał wciąż powtarzając jedno słowo 'przepraszam'...

Los Angeles, lipiec rok 2020
Poród trwał trzy godziny i, mimo że Ross nie czuł się na siłach, nie zostawił mnie ani na chwilę. Chciał być przy narodzinach naszego dziecka, które teraz ma prawie trzy miesiące. Nazywa się Sarah, tak jak postanowiliśmy rok temu. Jest śliczna i drobna. Nosek ma po mnie, a oczy po Rossie. Nie możemy się nią nacieszyć, nasza rodzina i przyjaciele również.
Stałam w kuchni z małą na rękach i śpiewałam jej do snu. Ross w tym momencie przygotowywał dla nas śniadanie. Robił to powoli, każdy najmniejszy ruch wymagał u niego użycie dużej ilości siły. Gdy utuliłam Sarah, położyłam ją w jej łóżeczku i wróciłam do męża, aby mu pomóc.
-Dam sobie radę - powiedział cicho, gdy chciałam pokroić pomidora. Ostatnio coraz częściej szeptał niż mówił. Kiwnęłam głową i zaczęłam zmywać brudne naczynia z poprzedniego dnia.
Nagle usłyszałam huk. Momentalnie się odwróciłam i spojrzałam na blondyna. Stał wpatrując się w nóż leżący u jego stóp. Spojrzał na swoje dłonie.
-Nie zdążyłem go złapać... - wyszeptał, a ja podeszłam do niego i podniosłam nóż z podłogi.
-To nic. Każdemu się zdarza - powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego. On tylko spojrzał się na mnie.
-Chyba czas, żeby moi rodzice się tu wprowadzili - szepnął.

Los Angeles, wrzesień rok 2020
-Wziąłeś rano leki? - spytałam Rossa wchodząc do salonu. Siedział na kanapie trzymając w dłoniach Sarah. Wpatrywał się w nią od dobrych kilku minut.
-Wziąłem - odpowiedział nie odrywając od niej wzroku. W jego oczach ponownie zobaczyłam ten charakterystyczny błysk, którego od tak dawna nie widziałam. Mimowolnie się uśmiechnęłam i poszłam do kuchni.
-Gdzie tata? - spytałam Stormie, która gotowała obiad.
-Poszedł do sklepu po śmietanę. Zapomniałam ją kupić - zaśmiała się. Uśmiechnęłam się do niej.
-Dziękuję za wszystko. Za całą waszą pomoc, mamo - wyszeptałam, a kobieta spojrzała się na mnie i mocno mnie przytuliła.
-Przestań kochanie. Od czego są rodzice? - spytała, a ja odwzajemniłam jej uścisk.
-Pomóc ci w czymś? - odsunęłam się od niej.
-Nie, idź do niego - powiedziała, a ja kiwnęłam głową.
Wróciłam do salonu i przystanęłam widząc śpiącego blondyna. Uśmiechnęłam się lekko. Podeszłam do niego i wzięłam, pogrążoną we śnie, Sarah na ręce. Odłożyłam ją do jej łóżeczka i wróciłam do męża. Przykryłam go kocem i ukucnęłam przed nim.
Był blady jak ściana. Spał przez większość dnia. Prawie nic nie mówił, bo po prostu nie miał na to siły. Ledwo co się ruszał. Mówiąc wprost, marniał w oczach z niebezpiecznie szybką prędkością.

Los Angeles, listopad rok 2020
Leżałam na kanapie i czytałam książkę, a Ross siedział na fotelu okryty kocem oglądając jakiś mecz. Od długiego czasu bardzo marznął. Delektowaliśmy się spokojem. Od kilku dni Ross czuł się trochę lepiej. Nadal słabł i niknął w oczach, jednak on sam miał lepsze samopoczucie, co dodawało mu siły.
Nagle zaczął kaszleć. Wziął chusteczkę w dłonie i próbował zatrzymać ten atak. Stało się to dla niego normą. Tak naprawdę nie było dnia bez przeraźliwego kaszlu.
Po dwóch minutach przestał. Nadal czytałam książkę, gdy usłyszałam jego ochrypnięty głos:
-Lau? - spojrzałam się na niego. Blondyn uniósł chusteczkę do góry tak, abym ją zobaczyła. Widniała na niej krew - Chyba muszę jechać do szpitala.
* * * * *
Żegnał się. Czuł, że jego czas powoli dobiega końca. Po kolei prosił każdego członka z rodziny, aby po raz ostatni z nim porozmawiać. To było dołujące. Ross już dawno pogodził się z tym, że odejdzie, ale ja nie. Nadal miałam nadzieję, że jest to po prostu kolejny zły sen, z którego się obudzę. Jednak pobudka nie nadchodziła.
Siedziałam na korytarzu w szpitalu. Gdyby ode mnie zależało, Ross już od dawna by tu leżał i leczył się pod okiem lekarzy. Jednak on tego nie chciał. Nie uległ moim niezliczonym prośbom, a ja nie miałam serca sprzeciwiać się jego woli. Nie chciał spędzać swoich ostatnich miesięcy w szpitalu. Rozumiałam to, ale czułabym się spokojniej, gdyby specjaliści mieli go ciągle na oku. Jednak wiedziałam, że przebywanie w domu ze mną i córką dało mu więcej siły oraz szczęścia.
-Laura? - uniosłam głowę i spojrzałam na Rydel, która ukucnęła obok mnie - Chce ciebie zobaczyć - powiedziała, a ja starłam łzy z policzków.
-Co mówił? - spytałam doprowadzając się do porządku. Nie może zobaczyć, że płakałam. Muszę być silna.
-Wszystko. Miałam wrażenie jakby przygotował swoją mowę o wiele wcześniej i powtórzył ją w myślach milion razy - wyznała uśmiechając się smutno.
-Zapewne tak było - wyszeptałam, a Rydel uścisnęła moją dłoń dodając mi odwagi. Uśmiechnęłam się lekko, wstałam i podeszłam do drzwi sali, gdzie znajdował się blondyn. Wzięłam głęboki oddech i weszłam do sali.
-Hej - powiedziałam z uśmiechem na twarzy. Ross spojrzał na mnie i lekko odwzajemnił gest. Miał podkrążone i czerwone oczy, jego skóra była przeźroczysta, a do żył miał powbijane kroplówki. Podeszłam do blondyna i usiadłam obok niego na łóżku - Jak się czujesz? - spytałam gładząc jego policzek.
-Jak nigdy w życiu - powiedział i uśmiechnął się pokazując swoje białe ząbki.
-W to nie wątpię - zażartowałam i ujęłam jego dłoń w swoją - Chciałeś ze mną porozmawiać. Zostawiłeś mnie na koniec - powiedziałam nie patrząc na niego, bowiem wiedziałam, że jeśli spojrzę na niego, rozpłaczę się.
-Bo najlepsze zawsze zostawiam na koniec - wyznał, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam. Zeszłam z łóżka i usiadłam na krześle obok nie puszczając jego dłoni. Ross usiadł wygodniej, choć widocznie sprawiło mu to wielką trudność. Spojrzałam mu w oczy starając się być silna, a on otworzył usta wypowiadając słowa, które leżały mu na sercu - Zaczęliśmy jako nieznajomi. Przez większość życia ciebie nie znałem, jednak w końcu pojawiłaś się w nim. Potem była przyjaźń. Pomagaliśmy sobie we wszystkich sytuacjach. Doradzałaś w związkach, martwiłaś się. Bardzo dbaliśmy o naszą relację, aż w końcu zniszczyłem twój związek. Zachowałem się jak palant, mimo to byłem zadowolony z tego, co zrobiłem, bo dzięki temu zrozumiałem, że jesteś osobą, którą kocham. Potem byliśmy razem, zaręczyny, ślub i Sarah. Przeżyliśmy ze sobą prawie dziesięć lat. Dziękuję, że wytrzymałaś ze mną tyle czasu - powiedział cicho, a ja lekko ścisnęłam jego dłoń i ucałowałam ją. Ledwo powstrzymywałam się od płaczu - Kocham cię. Laura, bardzo cię kocham. Przepraszam, że cię zostawiam. Wybacz mi. Wiedz, że tego wcale nie chcę.
-Wiem, Ross - szepnęłam nie mogąc słuchać jak przeprasza mnie za coś, czemu nie jest winien.
-Obiecaj mi coś - poprosił, a ja kiwnęłam głową.
-Dobrze.
-Obiecaj, że nigdy nie zapomnisz, co do ciebie czuję. Że zawsze będziesz pamiętać, że bardzo cię kocham.
-Będę. Obiecuję - szepnęłam, a do moich oczu napłynęły łzy.
-I jeszcze jedno... - szepnął i uśmiechnął się lekko - Nie będziesz mnie długo opłakiwać. Ruszysz dalej i nie będziesz mnie rozpamiętywać. Obiecaj, że nie będziesz odpychać innych mężczyzn od siebie. Nie chcę byś była samotna. Nie zamykaj swojego serca, otwórz je komuś, gdy poczujesz, że jest odpowiednią osobą. Chcę, abyś była szczęśliwa. Posłuchaj mnie... Gdy odejdę, nie będziesz mi niczego winna. Nie zdradzisz mnie zakochując się w innym mężczyźnie. Rozumiesz? Wiedz, że jeżeli znajdziesz kogoś, z kim zechcesz dzielić życie i uznasz, że będzie dobrym ojcem dla Sarah, to chcę, abyś z nim była. Pragnę, byś potrafiła znowu pokochać... - szepnął.
Z moich oczu ciekły łzy. Nie mogłam ich powstrzymać, nie potrafiłam być silna. Kiwnęłam głową.
-Obiecuję, kochanie. Ale ty też mi coś przysięgnij. Obiecaj, że nigdy nie zapomnisz o tym, jak ja bardzo cię kocham i o tym, że to ty jesteś tatą Sarah i nikt nie zajmie twojego miejsca. Rozumiesz? To ty jesteś jej ojcem. Ktoś inny może być ojczymem, ale nigdy nikt nie zostanie jej tatą, bo ona go ma - powiedziałam wciągając powietrze. Po jego policzku spłynęła łza.
-Obiecuję - szepnął, a ja wstałam i przytuliłam się do niego układając się tuż obok na łóżku.
Obydwoje przeżywaliśmy wszystko w milczeniu. Chcieliśmy nacieszyć się swoim towarzystwem. Zamknęłam oczy. Próbowałam zapamiętać jego zapach, mimo że był on już zamaskowany odorem przeróżnych lekarstw. Starałam się nie zapomnieć dotyku jego dłoni splątanej z moją. Próbowałam zachować go w pamięci.
Nagle usłyszałam jego ciepłe słowa, które z jednej strony mnie uszczęśliwiły, a z drugiej zmartwiły, bo zapowiadały koniec:
-Pamiętaj, że zawsze jestem i będę z tobą. Zawsze.

Los Angeles, grudzień rok 2020
Ross odszedł tydzień po tamtej rozmowie. Przerzuty do innych organów szybko go zniszczyły. Lekarz powiedział, że i tak długo walczył. Jednak mi to nie poprawiało humoru, bo jego już nie było. Odszedł, a ja zostałam wdową w wieku dwudziestu pięciu lat. Od pogrzebu minęły prawie trzy tygodnie, a ja miałam wrażenie jakby czas zatrzymał się w miejscu.
Siedziałam na kanapie i tępym wzrokiem wpatrywałam się w nasze zdjęcie ślubne na kominku. Nie miałam na nic siły. Nie chciałam jeść ani pić. Mogłam godzinami patrzyć w jakiś punkt i rozpaczać w spokoju. Rodzice wzięli Sarah na kilka dni, abym mogła dojść do siebie. Nie byłam w stanie się sobą zająć, a co dopiero dzieckiem.
Byłam ubrana w jego bluzę, aby móc czuć jego zapach. Do oczu napłynęły mi łzy. Zaczęłam bawić się obrączką na moim palcu. Położyłam się na kanapie i nagle wybuchłam płaczem. Pragnęłam oprzeć swoją głowę na jego ramieniu, poczuć dotyk jego dłoni na moim policzku i smak jego ust na moich. Chciałam usłyszeć jego śmiech i zobaczyć te białe ząbki szczerzące się w szerokim uśmiechu. Zaczęłam szlochać. Moje pragnienia się nie spełnią, bo on nie wróci. Już nigdy go nie zobaczę.
* * * * *
Wigilia. Pierwsze święta bez mojego męża. Zamknęłam oczy powstrzymując łzy. Siedziałam na łóżku w swojej sypialni. Rodzina i przyjaciele przyszli do mnie, bo wiedzieli, że inaczej ja nigdzie się nie ruszę.
Nagle drzwi do pokoju się otworzyły.
-Chodź, pomożesz mi w kuchni - powiedziała Vanessa, a ja powolnym krokiem poszłam z nią do wspomnianego pomieszczenia.
Z nikim nie rozmawiałam, po prostu milczałam. A wszyscy obchodzili się ze mną jak z jajkiem. Nie podobało mi się to, ale nie miałam siły im tego powiedzieć.
Zmywałam naczynia bardzo powoli. Właściwie to szorowałam jeden talerz co najmniej pięć minut.
-Daj, teraz ja trochę pozmywam - powiedział Riker i podszedł do mnie zakasując przy tym rękawy. Spojrzałam się na niego ze zdziwieniem. Te słowa i ruchy tak bardzo przypominały mi...
-Laura, pogłośnisz muzykę? - spytał mnie nagle Ryland z uśmiechem, a ja kiwnęłam głową i poszłam do salonu. Pogłośniłam melodię, tak jak mnie o to poproszono.
-Mogę prosić do tańca? - usłyszałam nagle głos Ella, który wyciągnął do mnie rękę. Spojrzałam się na niego zdziwiona.
-Możesz - powiedziałam i porwał mnie do tańca. Tańczyliśmy jak to na przyjaciół przystało. Pierwszy raz od kilkunastu dni na moich ustach zawitał delikatny uśmiech. Zaśmiałam się cicho i po chwili skończyliśmy. Ell ukłonił się lekko i pocałował mnie w dłoń dziękując za taniec. Ja również podziękowałam mu skinieniem głowy.
Odwróciłam się do reszty gości i spojrzałam na nich. I nagle poczułam jakby coś mnie uderzyło w serce. Przyjrzałam im się bardzo uważnie. Po chwili zaczęłam szybko oddychać, jakby zabrakło mi tlenu. Musiałam odetchnąć świeżym powietrzem. Wyszłam z salonu do ogródka. Przeszłam kilka kroków i stanęłam na środku trawy obejmując się ramionami.
Riker, który charakterystycznie zakasał rękawy. Ell wypowiadający te same słowa. Rocky i jego nos. Rydel i jej uśmiech. Stormie i jej błysk w oku. Ryland i jego białe zęby, które pokazywał w szerokim uśmiechu. Sarah i jej duże brązowe oczy...
-Miałeś rację, Ross - powiedziałam patrząc w niebo. Na mojej twarzy pojawił się szczery uśmiech, a z serca spadł ogromny kamień - Jesteś i zawsze ze mną będziesz. Zawsze.



sobota, 26 kwietnia 2014

Rozdział 37 'People help the people, And nothing will drag you down'

Ten rozdział dedykuję Martynga Moon Ratliff  oraz Kasi Kukułce :)


*Następny dzień - poniedziałek*
*Laura*
Mogę powiedzieć, że dziś dużo się nie działo. Właściwie to wraz z Rossem, Raini i Calumem musieliśmy odpowiadać na pytania zadawane przez reporterów. Mieliśmy małą konferencję, na której pytano nas o dalsze przygody naszych postaci. Czy wspominałam, że w telewizji wyemitowano już trzy odcinki naszego serialu? I jak na razie zapowiada się, że może to być hit, skoro już nas proszą o wywiady... Dla mnie to dziwne. Gdy mówią, że świetnie gram, ja mam ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem. Przecież nic takiego nie robię, po prostu odgrywam to, co mi każą. I tyle. To nic wielkiego. Chyba.
Siedziałam u siebie w pokoju w studiu i na razie nie miałam ochoty wstawać z kanapy. Trochę zmęczyły mnie te ciągłe pytania. Przed powiedzeniem czegoś musiałam się dwa razy zastanowić, a do tego w uszach dzwoniły mi słowa Jenny, która ostrzegała nas, abyśmy niczego nie wygadali na temat następnych odcinków. Nie chcę by ta kobieta mnie udusiła. W sumie lubię moje życie.
Nagle usłyszałam krótki dzwonek mojego telefonu. Spojrzałam na ekran.
"Masz czas dzisiaj? Pomóż mi. Ten chłopak doprowadzi mnie do szału. Jim"
Odczytałam smsa i parsknęłam cicho śmiechem. Wstałam z kanapy i wyszłam z mojego pokoju. Przeszłam parę kroków, ale nagle się zatrzymałam przypominając sobie o czymś. A raczej o kimś. Podeszłam do drzwi Lyncha i zapukałam.
-Proszę - usłyszałam i weszłam.
Zastałam tam leżącego na kanapie blondyna. Chyba próbował zasnąć. Jaka szkoda... To sobie nie pośpi. Ups.
-Zbieraj się - zarządziłam stanowczo, a chłopak podniósł na mnie wzrok.
-Co?
-Idziemy do Jima. No już, wstawaj - powiedziałam, a on tylko jęknął i zakrył twarz poduszką.
-Nigdzie nie idę - wymamrotał. Westchnęłam ciężko i podeszłam do niego.
-Wstawaj - powiedziałam i potrząsnęłam jego ramię. Ross ponownie jęknął - Nie to nie - oznajmiłam i jednym szybkim ruchem zepchnęłam go z kanapy.
-Ej!
-Trzeba było wstać po dobroci.
-Zwalanie mnie z kanapy weszło ci w krew, co nie? - spytał sarkastycznie.
-To tylko od ciebie zależy - wzruszyłam ramionami i podeszłam do drzwi - No chodź.

* * * * *
-A kto to? - zdezorientowany Jim uniósł brwi wysoko do góry patrząc uważnie na wysokiego blondyna.
-Ross, mój pomocnik - odpowiedziałam, a chłopak uśmiechnął się do scenografa.
-Dzień dobry, Ross.
-Jim - odpowiedział mężczyzna i popatrzył na mnie - Możemy na słówko? - spytał, a ja kiwnęłam głową i odeszliśmy na bok - Mam nadzieję, że nie przyprowadziłaś mi żadnego łamagi jak ten, co ma u mnie staż.
-Spokojnie, on tylko przyszedł dzisiaj. Będzie moimi mięśmi, po prostu chłopak od pracy fizycznej - odpowiedziałam, a Jim pokiwał głową z podziwem.
-Umiesz się ustawić w życiu - uśmiechnął się lekko.
-Czasami - wzruszyłam ramionami i odwzajemniłam jego gest. Mężczyzna poprawił okulary na nosie i odwrócił się do blondyna.
-To zabieramy się do pracy!
Zakasaliśmy rękawy i zaczęliśmy robić to, co nam kazano. Przenosiliśmy pudła czy jakieś ciężkie rekwizyty typu szafki. A jeśli mam być szczera to robił to głównie Ross, ja nim kierowałam.
-W prawo! Nie... Czekaj! W lewo! - krzyczałam co chwilę.
-Weź się zdecyduj, w którą stronę mam iść! Pamiętaj, że ja nic przez te pudła nie widzę! - wrzeszczał Ross.
-No mówię, że w lewo!
Blondyn szedł tam, gdzie mu kazałam. Przeważnie poprawnie udało mi się go poprowadzić, ale czasem mi nie wychodziło i chłopak wpadał na jakieś przedmioty.
-Potem cię uduszę - syczał z bólu.
I tak to wyglądało. Obstawiam, że będzie miał parę siniaków. Chociaż... grunt, że ja na tym bardziej nie ucierpiałam.
Wieszaliśmy dekoracje, przenosiliśmy sprzęty, malowaliśmy jakieś drewno i robiliśmy milion innych rzeczy. Pracy nie było końca. Ja do tego planowałam z Jimem co gdzie powinno być i gdzie by to dobrze wyglądało. Ja kształciłam się u boku jednego z najlepszych scenografów w Los Angeles, a mężczyzna mógł trochę odetchnąć, bo teraz nie miał wszystkiego na głowie. Ja mu pomagam, więc nie musi się czasem martwić o jakieś rzeczy. Dobry układ, mi odpowiada, w szczególności, że przyda mi się to przy aplikacji na studia. Właśnie... Powoli powinnam się tym interesować...
-Na dzisiaj koniec, dziękuję wszystkim za wspaniałą pracę - powiedział nagle Jim. Każdy z pracowników kiwnął głową i zaczął się rozchodzić. Była już 17.
-To co teraz? - Ross podszedł do mnie. Spojrzałam na niego i omal nie wybuchnęłam głośnym śmiechem widząc jego minę.
-Zmęczyłeś się, co? - uśmiechnęłam się pod nosem.
-Co? Pfff. Nie - zaprotestował, a ja się zaśmiałam.
-No jasne. Hahaha. Przyznaj się - powiedziałam uśmiechając się szeroko. Blondyn przewrócił oczami.
-Może trochę.
-Wiedziałam! Mówiłam ci, że to męczące.
-Dobra. Zwracam honor, a teraz możemy gdzieś iść odpocząć? Gdziekolwiek, muszę się położyć - wyznał, a ja zaśmiałam się cicho pod nosem rozbawiona.
I ramię w ramię ruszyliśmy do mojego domu.

* * * * *
*Narrator*
-Jestem! - Laura od razu krzyknęła w przestrzeń domu, gdy tylko przekroczyła jego próg.
Przywitała ją cisza. Jakby był to film to na pewno usłyszeliby cykanie świerszczy.
-Chyba nikt na ciebie nie czekał - stwierdził Ross i zaśmiał się cicho pod nosem. Brunetka posłała mu groźne spojrzenie, jednak przemilczała powiedzenie kolegi.
-Chcesz się czegoś napić? - spytała, a chłopak kiwnął głową - Sok? Kawa? Herbata? Woda?
-Wodę poproszę.
Dziewczyna nalała dwa kubki cieczy i razem skierowali się do jej pokoju. Ross od razu rzucił się na łóżko brunetki.
-Nie wstaję - zapowiedział czym spowodował lekki uśmiech na twarzy Laury.
-Dobra, dla mnie wszystko jedno. Idę do łazienki. Niczego nie dotykaj - powiedziała i weszła do wspomnianego pomieszczenia.
Blondyn jak na zawołanie podniósł się z łóżka i zaczął patrzeć na rzeczy dziewczyny. Niczym małe dziecko, które pouczone, by czegoś nie robić, idzie i wykonuje to, co mu zakazano. Ross zaczął rozglądać się po pokoju. Spojrzał na ściany, na których szukał jakiś oznak zamieszkania tutaj - jakiś zdjęć, dekoracji czy po prostu pamiątek. Na jednej z nich znalazł parę fotografii z ostatnich dni. Przyjrzał im się dokładnie. Laura z Maią, Rydel i Spencer w jakimś pubie przy stole bilardowym; ona wraz z nim i jego braćmi nad oceanem; z nim, Raini oraz Calumem podczas jednej z wielu przerw na planie serialu oraz, gdy wraz z Joshem, Rydel i Maią siedzieli przy ognisku. Zobaczył także zdjęcie, na którym widniał on wraz z Laurą. Byli uśmiechnięci siedząc w kajaku i wiosłując z całych sił. Mimowolnie jego kąciki ust uniosły się do góry.
Blondyn odszedł od ściany i ponownie podszedł do łóżka patrząc na stolik nocny. Znajdowały się na nim najzwyklejsze rzeczy takie jak lampka, książka chusteczki, jakieś kolczyki, a także ramka ze zdjęciem. Na fotografii znajdowała się Laura z jakimś jedenastoletnim chłopcem. Miał on podobny uśmiech do młodej Marano i oczy do Vanessy. Chłopak zorientował się po sekundzie, że jest to ich brat, Jonah. Ross wyciągnął dłoń, aby wziąć ramkę w swoje dłonie, ale przy tym strącił ze stolika jakąś pomadkę, która spadła na podłogę i przeturlała się pod łóżko.
-Ups... - powiedział cicho i natychmiast schylił się po ten mały przedmiot. Ukucnął przy łóżku i wyciągnął szybko rękę pod nie, jednak natrafił na jakiś przedmiot. Walnął się. Blondyn syknął z bólu i spojrzał na rzecz, w którą uderzył. Zmrużył oczy, gdy zorientował się, że jest to jakiś karton.
Ross chwilę się zastanawiał czy sięgnąć po ten przedmiot, jednak ciekawość wygrała i jednym ruchem wyciągnął pudło spod łóżka. Chłopak zobaczył, że było ono wypełnione nieotwartymi listami. Chwycił dwa do ręki i przyjrzał im się dokładniej. Wszystkie były zaadresowane do Laury. Tylko czemu ona ich nie otworzyła?, myślał blondyn.
I jak na zawołanie z łazienki wyszła brunetka.
-Śpisz już? - spytała nie patrząc na niego, ale gdy jej wzrok przeniósł się na blondyna, z jej twarzy zszedł uśmiech. Zamiast niego pojawiło się zdziwienie zmieszane ze zdenerwowaniem. Ross momentalnie wypuścił listy z dłoni lekko zakłopotany. Dziewczyna spojrzała na pudło - Co ty robisz?! - wrzasnęła.
-Nic, niechcący to znalazłem i...
-Mówiłam ci, żebyś niczego nie ruszał! - krzyknęła i ukucnęła obok niego.
-Co to jest?
-Nie powinno cię to obchodzić - warknęła i szybko zaczęła zbierać porozrzucane koperty. Ross wpatrywał się w nią i zastanawiał o co chodzi. Wiedział, że nie mogły to być zwykłe listy, bo inaczej dziewczyna by tak nie zareagowała. Jednym ruchem chwycił jedną kopertę w swoje dłonie.
-Laura, co to za listy?
-Musisz to robić?! - spytała wściekła - Tak się wypytywać?! Nie twoja sprawa! - krzyknęła i chciała wyrwać list z jego dłoni, ale na to nie pozwolił - Oddaj mi to!
-Czemu to cię tak denerwuje?
-Bo to moje! Szperasz w moich rzeczach i się dziwisz, że jestem wściekła?!
-Nie, dziwi mnie powód twojego zdenerwowania. A widzę, że są nim te właśnie listy. Od kogo one są? - spytał z wyraźną troską. Jego mina wyrażała zaniepokojenie zachowaniem brunetki.
-Nie twój interes!
-Laura, mi możesz powiedzieć...
-Bo jesteś ciekawski?!
-Bo chcę ci pomóc!
-Jasne!
-Od kogo?
-Od ojca! - wrzasnęła i walnęła w pudło. Ross, aż podskoczył lekko ze zdziwienia - Zadowolony?! Cel osiągnięty?!
Spojrzała na na niego wściekłym wzrokiem. Chłopak nagle zrozumiał czemu ona była taka zła. Ojciec - drażliwy temat.
-Laura, nie musisz być w tym sama -powiedział i złapał rozzłoszczoną dziewczynę za dłoń. Ona spojrzała się na niego w milczeniu. Próbowała się uspokoić.
-Czemu to robisz? - spytała już odrobinę spokojniej.
-Bo jesteśmy przyjaciółmi. Wiem też, że dobrze jest się wygadać i podzielić z kimś swoim ciężarem, aby poczuć ulgę i trochę odpocząć.
Brunetka spuściła z niego wzrok. Nagle jej mięśnie się rozluźniły. Wiedziała, że Ross ma rację, jednak to było dla niej po prostu trudne.
-Od ojca, tak? - spytał łagodnie.
-Tak - odpowiedziała spokojnie.
Blondyn kiwnął głową i zajrzał do kartonu.
-Od kiedy on do ciebie pisze?
-Od ponad dwóch lat - wzruszyła ramionami.
-Co? Tak długo? - spytał z niedowierzaniem i zaczął przeszukiwać pudło - Czemu żadnego nie otworzyłaś?
-Bo nie chciałam mieć z nim nic wspólnego, jasne?! - podniosła głos zirytowana - Dobrze wiesz co się stało, a mimo to nadal się dziwisz czemu nie przeczytałam ani jednego listu?! - spytała zszokowana, a zarazem zdenerwowana.
-Ale to co innego! Widać, że on stara się utrzymywać z tobą kontakt!
-Mam to gdzieś! Tak jak i on miał nas, gdy wyprowadzał się z tą swoją pieprzoną drugą żoną! - krzyknęła i wstała z podłogi - Nie chce mieć z nim nic wspólnego!
-Laura, zrozum! Nienawiścią nic nie zdziałasz! Myślisz, że to skutkuje, a tak na prawdę to cię tylko bardziej męczy!
-Taaa... Nic na ten temat nie wiesz.
-Wiem - odpowiedział krótko i także wstał z podłogi - Między nami było tak samo. Nienawidziłem cię i chciałem, żebyś zniknęła mi z oczu, jednak ty już znalazłaś się w moim życiu, pracy i wśród przyjaciół. Chciałem czy też nie, to już byłaś częścią mojej codzienności. Byłem zły, że musiałem spędzać z tobą czas i rozmawiać. Ale wiesz co? Pewnego dnia zacząłem się zastanawiać czemu tak bardzo cię nienawidzę i zrozumiałem, że nie umiem ma to odpowiedzieć. Tak na prawdę nie miałem powodu, aby darzyć cię takim negatywnym uczuciem...
-Ale ja mam powód, aby go nienawidzić!
-Daj mi skończyć - powiedział i wrócił do swojej przemowy - To był taki głupi nawyk. Jednak, gdy się pogodziliśmy, to kamień spadł mi z serca. Poczułem ulgę i radość. Nie musiałem się męczyć, bo moje złe nastawienie do ciebie niszczyło mnie od środka. Ciebie też niszczyło i przestało wraz z momentem, gdy się pogodziliśmy. Jednak ciebie to nadal niszczy ze względu na twojego ojca. Lau... Powinnaś mu wybaczyć, nawet dla twojego własnego dobra - powiedział spokojnie i troskliwie. Chciał złapać ją za dłoń, aby ją jakoś uspokoić, ale ona mu się wyrwała.
-Zostaw - szepnęła zdenerwowana - Nie mam siły mu wybaczać.
-Czemu?
-Bo mnie zostawił! A ja nie będę jakaś naiwna i mu wszystkiego nie zapomnę - powiedziała odwróciła wzrok z blondyna.
-Przeczytaj te listy.
-Nie.
-To ja to zrobię - oznajmił i chwycił jedną kopertę. Brunetka widząc to od razu chciała odebrać mu swoją własność.
-Oddaj mi to!
-Nie - odpowiedział grzecznie i spokojnie.
-Oddawaj!
-Nie.
-No już! - krzyczała próbując wyrwać mu tą kopertę, jednak bez skutku. Była za niska, a blondyn należał raczej do tych wysokich.
-Po co ci to? I tak tego nie chcesz - powiedział, a Laura zacisnęła usta i przestała się z nim szarpać.
-Masz rację. Jak chcesz to to sobie weź. Ja tego nie potrzebuję - warknęła i odeszła od blondyna odwracając się do niego plecami.
Ross zdziwiony takim zwrotem akcji, postanowił się upewnić.
-Jesteś tego pewna? Mogę to otworzyć?
Laura w odpowiedzi wzruszyła ramionami. Nadal stała do niego tyłem i nie zamierzała się odwracać. Blondyn spojrzał na kopertę i ostrożnie ją otworzył. Wyjął z niej kartkę, która była cała zapisana. Kątem oka zerknął na dziewczynę, by upewnić się czy znowu się na niego rzuci, ale ona stała bez ruchu. Ponownie spojrzał na list i wziął głęboki oddech.
-17 sierpnia 2013 roku...
-Nie czytaj tego na głos - powiedziała brunetka, ale Ross zlekceważył jej słowa i dalej czytał zawartość koperty:
"Kochana Lau,
Już postanowiłem nie pisać do ciebie 'Lauruś', bo wreszcie doszło do mnie to, że masz w tym roku osiemnaście lat... Nie jesteś już taka mała. Pamiętasz jak kiedyś kazałaś mówić do siebie tylko i wyłącznie 'Lauruś'? Albo 'Księżno Marano'? Z uśmiechem wspominam tamte chwile, ale coś czuję, że już nie chcesz być tak nazywana. Teraz jesteś dorosła i pełnoletnia. Panna Laura Marano, piękna młoda kobieta.
Nie odpisujesz mi na listy. Na żadne. Zastanawiam się czasem czy w ogóle je czytasz, czy po prostu nie odpisujesz. To pytanie nie daje mi spać, jednak rozumiem, że możesz być zła. Zapewne jesteś zła...
Wcześniej nie chciałem poruszać tego tematu, ale kiedyś muszę...
Wiem, że cię zraniłem, ale chce byś wiedziała, że nigdy nie chciałem tego zrobić. Nie miałem zamiaru sprawić ci bólu, ani twojemu rodzeństwu. Sama wiesz, że mi i mamie nie układało się od jakiegoś czasu. Staraliśmy się wszystko naprawić, ale to było niewykonalne. Nie zdradziłem twoją mamę. Nigdy bym tego nie zrobił. Rzeczywiście, moją drugą żonę poznałem jeszcze, gdy byliśmy małżeństwem, ale zaczęliśmy spotykać się dopiero po rozwodzie. Ona nigdy nie była powodem naszego rozstania. Nigdy. Chcę byś to wiedziała...
Wyjechałem. Zraniłem cię. Wiem o tym. Obiecałem, że po rozwodzie też będę z wami i nic się nie zmieni. Pamiętam, że tak mówiłem i, że słowa nie dotrzymałem. Przeprowadziłem się daleko od Miami. Zawiodłem cię... Przepraszam. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz...
Mimo wszystkich ran i rozczarowań, mam nadzieję, że nadal mnie kochasz. Umarłbym, gdybyś nie chciała mieć ze mną nic do czynienia. Jednak twoje milczenie powoli staje się dla mnie jasne... Wiedz, że ja nigdy się nie poddam. Będę pisał do ciebie, dopóki żyję na tym świecie. Może ty sobie odpuściłaś córeczko, ale ja nie.
Nigdy nie przestanę do ciebie pisać i starać się o twoje zaufanie, bo za bardzo cię kocham.
Twój Tata "
Ross skończył czytać. Na chwilę zawiesił wzrok na ostatnich słowach. Po paru sekundach spojrzał się na przyjaciółkę.
-Laura? - spytał troskliwie, ale ona nie odpowiadała. Nadal stała odwrócona do niego plecami - Lau? - podszedł do niej i dotknął jej ramienia. Chłopak poczuł jak jej ciało zaczęło nagle się trząść. Brunetka odwróciła się do niego. Miała załzawione oczy, a jej wyraz twarzy był smutny.
-Po co mi to czytałeś? - spytała cicho, a Ross tylko mocno ją przytulił.
Laura nagle wybuchnęła płaczem. Łzy ciekły jej po policzkach i skapywały na koszulkę blondyna.
-Czemu on pisze takie rzeczy? Czemu kłamie? - pytała zrozpaczona. Ross odsunął się lekko od niej i spojrzał w jej oczy.
-Może on wcale nie kłamie?
Zapłakana Laura zmrużyła gniewnie oczy.
-On kłamie! Na pewno... Nie wierzę mu! - brunetka powoli zaczynała wpadać w rozpacz... - Mam gdzieś jego słowa! One są nic nie warte! Są puste! - zaczęła nagle odrywał się od blondyna, który nie chciał jej puścić, by się uspokoiła. Brunetka powoli zaczęła okładać go rękoma - On mnie nie kocha! Dziecka się nie porzuca! - waliła go, a on stał niewzruszony ze smutnym wzrokiem wpatrując się w rozpacz dziewczyny - On mnie nie kocha... Ja go też nie... - powiedziała już ciszej. Nagle jej kolana ugięły się pod jej ciężarem. Upadłaby, ale Ross ją złapał.
-Chodź - powiedział i przeniósł ją na łóżko. Położył ją siadając obok niej. Laura położyła głowę na jego kolanach i ponownie zaczęła płakać. Już się uspokoiła. Szał i złość minęła. Teraz był czas na ból.
-Nie chcę go znać... Ojciec się tak nie zachowuje - powiedziała między atakami płaczu. Przez nie trudno było ją zrozumieć. Mówiła cicho, a zarazem głośno. Powoli i szybko. Spokojnie i chaotycznie.
Blondyn westchnął cicho i zaczął głaskać Laurę po włosach, aby się uspokoiła.
-Jednak ty nadal go potrzebujesz, Lau... - szepnął troskliwie. Na prawdę martwił się o dziewczynę. Chciałby, żeby była szczęśliwa i tak nie cierpiała.
-Nie potrzebuję. Mam mamę, Jonah i Van. Oni mi wystarczają - mówiła już spokojniej.
-Wiesz, że sama się oszukujesz. Dobrze wiesz, że za nim tęsknisz. Pragniesz, żeby był przy tobie i ciebie przytulił, prawda? - spytał i przykrył ją kocem, aby było jej cieplej.
Milczała. Przez pewien czas się nie odzywała.
-Brakuje mi go... - szepnęła w końcu i przytuliła się bardziej do niego.
-Wiem - odszepnął i delikatnie ucałował ją w czubek głowy.
Laura powoli zaczęła zasypiać. Te wszystkie emocje ją wymęczyły i miała ochotę od tego odpocząć.
-Ross...
-Tak? - spytał łagodnie.
-Na prawdę myślisz, że on pisał prawdę? - spytała na wpół śpiąca.
-Nie wiem tego. Nie znam go i trudno jest mi to ocenić po jednym liście... Ale wiem jedno. Widać, że się stara i, tak jak napisał, wcale się nie poddaje i zamierza walczyć o ciebie. Te listy są na to dowodem. Lau, on nadal o ciebie walczy...

---------------
Siemka :D
No i jak? Nieoczekiwany zwrot akcji? Otworzyła list! Ale czy otworzy inne? Kto wie? Tyle pytań! A odpowiedzi już niedługo! A przynajmniej tak planuje xd
Zobaczymy jak to będzie :P
Widzieliście notkę pod rozdziałem? Jak nie to przeczytajcie ;)
Mam nadzieję, że spodobał wam się ten rozdział, a w szczególności ostatnia scena. Czemu? Bo temat nie jest błahy i staram się go pokazać w prawdziwym świetle...
Liczę a DUUUŻO komentarzy! :D
Całuję! :*

Wchodźcie tutaj!
http://magic-story-raura.blogspot.com/
http://naughtyboyandcutegirl-raura.blogspot.com/ 



piątek, 25 kwietnia 2014

AAA! IT IS MY B-DAY! :D

Ale ze mnie gapa! Dlaczego? Bo zapomniałam o dacie bardzo dla mnie ważnej. A jaka to data? 15 kwietnia. Czemu jest dla mnie ważna? Czemu jest tak barszo bliska memu sercu? Bo właśnie ROK TEMU zaczęłam pisać bloga! Nie tego, ale mojego pierwszego: austin-and-ally-auslly-mystory.blogspot.com
Jednak teraz się zorientowałam, że minął cały ROK odkąd jestem tutaj z wami! :D Cieszę się jak głupia, bo bardzo mnie to zadowala, że wytrwałam. Zakładając pierwszego bloga postanowiłam, że udowodnię sobie, że tego nie zostawię po jakimś czasie i zrobię to od początku do końca. I wiecie co? UDAŁO MI SIĘ! A wiecie co jest jeszcze bardziej szalone? To, że założyłam jeszcze tego bloga i także zamierzam go napisać do końca :)
Kto się cieszy ze mną? :D Według blogowego liczenia mam oficjalnie rok czynnego stażu xd To dziwne... To tak długo...
I powiedzieć wam coś jeszcze? W tym momencie nie wyobrażam sobie życia bez pisania. Na prawdę :P Czasem łapię się na tym, że mam wielką ochotę coś napisać i, że muszę to napisać xd
Także dziękuję wam za wsparcie, bo to wy daliście mi na początku siłę do tego by to robić. Dziękuję kochani! :*

P.S. Rozdział dziś albo jutro :P
P.S.2. Niedługo powiem wam jaką mam dla was niespodziankę. Bo wiedzcie, że mam ją dla was i już niedługo powiem wam co to jest :D

wtorek, 22 kwietnia 2014

Rozdział 36 'I want to fly, Can you take me far away, Give me a star to reach for'

Ten rozdział dedykuję Martynga Moon Ratliff  oraz Kasi Kukułce , a także Wiktorii, która cztery dni temu miała urodziny :)

*Dwa dni później -  niedziela*
*Laura*
Weekend się powoli kończy... W piątek skończyliśmy naszą małą bitwę w kręgle. Kto wygrał? Maia i Rocky. Nie wiem jak oni to zrobili, ale udało im się. Jednak muszę przyznać, że nie jestem jakaś dobra w tę grę. Tak jak myślałam, nic się nie zadziało między naszymi szalonymi przyjaciółmi. Są zbyt pochłonięci wspólną zabawą i szczerą znajomością, która ich łączy. Mimo wszystko, muszę przyznać, że cieszyłabym się, gdyby zaczęli ze sobą chodzić. Miałabym pewność, że chcą dla drugiej osoby szczęścia i, że ich uczucia są w stu procentach szczere. Czyż to nie piękne móc powiedzieć coś takiego i być tego pewnym?
W sobotę nie widziałam się z przyjaciółmi, ponieważ każdy spędzał czas w domu. Przyjemności i przebywanie ze sobą jest ważne, ale tak samo istotne są obowiązki oraz spędzanie czasu z rodziną. Jak wstałam, zaczęłam sprzątać dom wraz ze wszystkimi domownikami. Potem zrobiliśmy i zjedliśmy wczesny obiad, a następnie uczyłam się trochę tekstu, ale nie za dużo. Po południu wraz z Vanessą wybrałam się na wycieczkę rowerową. Chciałam spędzić z nią odrobinę czasu, ponieważ od bardzo dawna tego nie robiłyśmy. Brakowało mi tego.
Jechałyśmy po jakich spokojnych uliczkach albo bogatych sąsiedztwach - tak jak nasze.
-Ścigamy się do tamtej budki z lodami? - spytała moja siostra, a w jej oku zobaczyłam ten charakterystyczny wojowniczy błysk. Ooo widać, że brakowało jej wyścigów na rowerach. Ale ja już chyba wspominałam, że Jonah mnie odrobinę wytrenował w jeździe na rowerze, prawda?
-Jasne - wzruszyłam ramionami jak gdyby nic, jednak gdzieś w środku uśmiechałam się chytrze licząc na wygraną.
-Trzy...
-Dwa...
-Jeden...
-Start!
No i się zaczęło.
Szybkość. Wiatr we włosach. Zaciętość. Cel. Chęć wygranej. To wszystko towarzyszyło nam przy jeździe. To było tylko dwieście metrów. Kto wygra? Kto wygra? Kto? Kto? Kto!
-Aaa! Wygrałam! - krzyknęła uradowana Vanessa zatrzymując rower przy budce z lodami.
Stanęłam obok niej.
-Ale musisz przyznać, że prawie cię wyprzedziłam.
-Prawie robi wielką różnicę, siostrzyczko - powiedziała, a ja prychnęłam schodząc z roweru.
-Dobrze, w takim razie ty płacisz za deser - oznajmiłam i poszłam usiąść przy jednym stoliku. Zaskoczona Vanessa zmrużyła oczy i podeszła do budki, aby kupić lody.
Po trzech minutach zjawiła się z deserami w ręku.
-Proszę - powiedziała podając mi rożek z trzema gałkami.
-Dzięki - oznajmiłam i zaczęłam jeść - Wiedz, że następnym razem cię pokonam.
-Chciałabyś - prychnęła i uśmiechnęła się lekko - Wiesz... Rozmawiałam wczoraj z mamą i Jonah.
-I jak tam u nich? Ostatnio dzwoniłam do nich cztery dni temu... - powiedziałam już ciszej. Trochę dawno temu się z nimi kontaktowałam.
-Dobrze. Mama powiedziała, że będzie musiała wyjechać gdzieś służbowo, bo ją szef z pracy wysyła.
-I? - spytałam, gdy Van na chwilę zamilkła. Siostra wzruszyła tylko ramionami.
-I przyjeżdża tutaj do nas z Jonah w przyszłym tygodniu - oznajmiła, a ja prawie zakrztusiłam się lodami.
-Co? - spytałam z uśmiechem na twarzy.
-Wysyłają mamę do L.A. i ona stwierdziła, że w takim razie weźmie ze sobą Jonah, abyśmy spędziły z nim trochę czasu, bo dawno się nie widziałyśmy - odpowiedziała uśmiechając się szeroko.
-To wspaniale! - powiedziałam podekscytowana.
-Prawda? - spytała tak samo ucieszona Van - Chyba z rok ich nie widziałam...
-I jak się spotkamy to zobaczysz, że wraz z Jonah damy ci wycisk na rowerach - zaśmiałam się szczerze, a siostra pokręciła głową i walnęła mnie swoimi lodami w twarz.
-Twoje niedoczekanie - powiedziała i zaśmiała się głośno. Otworzyłam szeroko buzię ze zdziwienia i sama walnęłam siostrę swoim deserem.
-Obyś się nie zdziwiła - oznajmiłam i obydwie się szczerze zaśmiałyśmy.
I tak wyglądał nasz wczorajszy dzień.
Siedziałam teraz przed telewizorem i wpatrywałam się w jakiś program kulinarny. Patrzyłam się na kucharza, który robił świetny sernik na zimno, pożerając przy tym winogrona bezpestkowe, które miałam obok siebie w miseczce.
Spokojny niedzielny poranek.
-Siemka - usłyszałam głos Rossa, który wszedł do salonu przez taras. Zerknęłam na niego. Stał i patrzył się na mnie. I jeszcze bezczelnie wszedł tutaj bez koszulki.
-Siemka - powiedziałam powracając do oglądania programu i jedzenia winogron.
-Co tam robisz? - spytał podchodząc do mnie.
-Oglądam - oznajmiłam nie odwracając wzroku od ekranu.
-Wyczerpująca odpowiedź. Podziel się - powiedział i chwycił ode mnie garść winogron siadając obok mnie na kanapie.
-Nie dotykaj! Masz brudne ręce - powiedziałam i lekko walnęłam go po jego dłoniach.
-Oj daj spokój... - odpowiedział pożerając moje owoce.
-Po prostu się nie dotykaj, dopóki nie umyjesz swoich brudnych łapsk - oznajmiłam i wróciłam do oglądania.
Siedzieliśmy w ciszy jedząc winogrona. Odetchnęłam z ulgą, że chłopak się mnie posłuchał, ale zrobiłam to za szybko. Po chwili znowu po nie sięgnął.
-Nie ma mowy! - powiedziałam stanowczo oddalając od niego miskę.
-No weź! Nie bądź taka!
-Mówiłam ci, idź umyć ręce! - rozkazałam, a blondyn rzucił się delikatnie na mnie chcąc dosięgnąć owoców. Wciągnęłam nos - I siebie przy okazji też mógłbyś umyć.
-Sugerujesz, że śmierdzę? - spytał się mnie patrząc mi w oczy.
-Koleś, ty cuchniesz - odpowiedziałam, a on zmrużył oczy i ponownie zaczął wyciągać ręce po winogrona. Ross już prawie leżał na moich kolanach próbując odebrać mi jedzenie - Weź sobie swoje albo umyj dłonie - zaśmiałam się szczerze. Blondyn nie dawał za wygraną - Ty, bo cię zrzucę z tej kanapy.
-Spróbowałabyś - powiedział nie przerywając ataku na owoce. Chcesz? To masz. I po sekundzie zepchnęłam chłopaka z sofy - Ej! - krzyknął z podłogi.
-Ostrzegałam - powiedziałam i uśmiechnęłam się pod nosem. I nagle poczułam jak coś mnie ciągnie za nogę. Albo ktoś.
-Aaa! - wymsknęło mi się, gdy poczułam, że spadam na podłogę - No co ty wyprawiasz?! - spytałam i walnęłam go lekko w ramię, gdyż praktycznie leżałam na nim.
Ross spojrzał się na mnie i powiedział z poważną miną:
-Ja wiem, że mój widok cię przyciąga, ale aż tak?
Popatrzyłam na niego i nie wytrzymałam. Parsknęłam głośno śmiechem, a blondyn do mnie dołączył. Śmialiśmy się jak głupki leżąc w niewygodnej pozycji - brzuchem leżałam na klacie chłopaka, a tak to reszta naszych ciał się nie stykała. Popatrzyłam na prawo i spojrzałam na Rossa, który także na mnie zerknął.
-Ale ta moja klata jest tak pociągająca, że aż nie możesz się od nie odkleić, co? - spytał robiąc brewki. Kiwnęłam głową.
-Tak, ale jest to raczej spowodowane potem - oznajmiłam, uśmiechnęłam się do niego i zaczęłam wstawać na równe nogi. Kątem oka widziałam, że blondyn nie był zadowolony moją uwagą, a to spowodowało u mnie jeszcze większą satysfakcję. Ross tak samo wstał i sięgnął po winogrona z miski - Ej! - skarciłam go i walnęłam jego dłoń - Już ci coś mówiłam. Idź umyć ręce!
-Nie chce mi się - powiedział uśmiechając się triumfalnie. Przygryzłam lekko usta i zaczęłam pchać Rossa w stronę kuchni - Co ty wyrabiasz?
-Choćby nie wiem co, ale umyjesz te brudne od ziemi dłonie! - oznajmiłam i zaprowadziłam go do zlewu - Masz, myj - rozkazałam, a chłopak spojrzał na mnie i wzruszył ramionami.
-Skoro ci tak na tym zależy to umyję - powiedział i zaczął szorować brudne ręce. Stałam obok z uśmiechem na twarzy będąc zadowolona, że to ja miałam w tym momencie nad nim władzę. Miłe uczucie.
-Co się tak szczerzysz? - spytał i nagle ochlapał mnie wodą. Otworzyłam lekko usta ze zdziwienia. Czy on to na serio zrobił?
-Czy ty przed chwilą oblałeś mnie...
-Wodą? - przerwał mi i uśmiechnął chytrze - Tak.
I ponownie mnie ochlapał. Spojrzałam się na niego i oddałam mu. On także to zrobił. I ja. No i zaczęliśmy wodną bitwę. Śmialiśmy się jak idioci. Ojej, chyba staję się powoli podobna do blondyna. Ups.
-Ogarnij się! - krzyknęłam śmiejąc się głośno, ale nadal chlapałam go tą wodą. I nie zamierzałam pierwsza przestać.
-Nie. Wydaje mi się, że ci się to nawet podoba!
-Pfff. Nie!
-Tak.
-Nie - odpowiedziałam pewnie i spojrzałam się na niego kładąc dłonie na biodrach.
-Tak - powiedział i uniósł jedną brew do góry.
-Nie.
-Tak - przybliżył się do mnie o krok mrużąc przy tym oczy.
-Nie - ja także podeszłam do niego bliżej.
-Tak - powiedział ciszej, a jego oddech czułam na swojej szyi.
-Nie - odpowiedziałam patrząc na niego.
Spoglądaliśmy na siebie bez słowa. Teraz nawiązała się nagła bitwa na spojrzenia. Nie wiem czy to widać, ale my chyba nigdy nie przestaniemy walczyć, jak nie na słowa to na wodę czy spojrzenia. Ciekawą mamy relację, nie powiem.
Pewnie byśmy się jeszcze tak droczyli przez pewien czas, gdyby telefon Rossa nagle nie zabrzęczał. Blondyn wyjął go z kieszeni i spojrzał na ekran. Chwilę się w niego wpatrywał, a przy tym szeroko się uśmiechnął. Wystukał coś na klawiaturze i schował komórkę z powrotem do kieszeni spodni.
-Co jest? - spytałam widząc jego zagadkową minę.
-Masz wolne popołudnie?
-Eee... Chyba tak, a co?
Ross wzruszył ramionami uśmiechnięty.
-Sav wróciła do miasta i chcemy się spotkać, ale ze wszystkimi - odpowiedział, a ja kiwnęłam głową ze zrozumieniem.
-To świetnie.
-Zgarniesz Spencer, Maię i Raini? Ja ogarnę resztę, dobra? O 17 na plaży.
-Dobrze.
-Dzięki - powiedział blondyn i uśmiechnął się do mnie - To... Mogę się u was umyć?
-Jasne, myślę, że Savannah wolałaby nie widzieć ciebie w takim stanie - oznajmiłam, a on tylko napiął mięśnie uwidaczniając je bardzo.
-Myślisz, że nie? - spytał i zrobił brewki. Przekręciłam teatralnie oczami rozbawiona i pchnęłam go w stronę łazienki.
-Idź już.
-Pamiętaj o dziewczynach! - zawołał odchodząc.
-Pamiętam! - powiedziałam i ponownie zaczęłam jeść moje winogrona. 
* * * * *
*Narrator*
-Plaża, ocean, fale... Cudny dzień! - krzyknął podekscytowany Ellington.
Wszyscy przyjaciele wraz z Savannah stali na piasku w Sance Monice. Byli przygotowani do surfowania - dłoniach trzymali deski, a na twarzach gościł szeroki uśmiech. Tak, zdecydowanie byli gotowi.
-To jak? Zaczynamy zabawę? - spytał rozpromieniony Riker patrząc po twarzach wszystkich zgromadzonych.
Ross zabrał tutaj swoich przyjaciół, rodzeństwo i Sav, aby spędzić wspólnie dzień na zabawie.
-No jasne! - krzyknęła podekscytowana Maia i wraz z Spencer, Raini i chłopakami, oprócz Rossa, pobiegli do wody. Przy brzegu została tylko Laura, Rydel, blondyn i Savannah, która jak na razie oswajała się z wybuchowymi temperamentami jej towarzyszy.
-Gotowa? - Rydel spytała z uśmiechem blondynkę.
-Tak - odpowiedziała odwzajemniając jej gest.
-Nie będzie źle, przyzwyczaisz się do tych okrzyków radości z naszej strony - oznajmiła Laura i cicho się zaśmiała.
-Właśnie, ale dobrze, że umiesz już surfować, bo inaczej mogłabyś się utopić - dopowiedziała Rydel.
-Czemu? - spytała lekko zdziwiona.
-Bo chłopcy podobno kiepsko uczą surfować - oznajmiła Lau.
-Ej, nie prawda - zaprzeczył od razu Ross.
-Ciebie próbowali nauczyć? - spytała Sav.
-Co? Nie. Pochodzę z Miami. Surfing mam we krwi - odpowiedziała dumnie brunetka.
-A kto cię tego nauczył? - spytała Rydel, a Laurze uśmiech zszedł z twarzy.
-Mój tata - odpowiedziała szybko i odwróciła wzrok od dziewczyn. Spojrzeniem spotkała się z Rossem, który uśmiechnął się do niej lekko.
-Dobra dziewczyny, płyniemy! - zarządził chłopak odwracając uwagę od Laury, której zrzedła mina. Dwie blondynki poszły pierwsze do wody, a za nimi szedł Ross z brunetką - wszystko w porządku? - spytał, a Marano kiwnęła głową.
-Tak.
-Na pewno?
-Ross, naprawdę wszystko jest w jak najlepszym porządku - odpowiedziała i uśmiechnęła się do niego.
-Dobra, ale jakby coś to możesz ze mną pogadać. Wiedz o tym - powiedział i objął ją jednym ramieniem.
-Dzięki - powiedziała i razem weszli do oceanu, aby złapać fale. 
* * * * *
Wszyscy surfowali w świetle zachodzącego słońca. Dochodziła godzina 20 i słońce powoli chowało się za horyzontem. Nie można było powiedzieć kto z kim dokładnie spędzał ten czas, ponieważ wszyscy trzymali się razem i wspólnie wygłupiali. Jak to Rocky i Ell mają w zwyczaju, robili jakieś głupoty - wyławianie jakiś morskich alg i rzucanie się z nim na swoich przyjaciół. Taaa... Ross ostrzegał Savanah, że z jego znajomymi dziwne atrakcje gwarantowane.
Z wody wyszli wreszcie Sav, Rydel i Ross. Siostra blondyna ułożyła się na kocu i zaczęła jeść jakąś babeczkę, a pozostała dwójka rozmawiała stojąc obok niej.
-Musisz już iść, tak? - Lynch spytał blondynkę.
-Tak, mówiłam ci, że mogę tylko do 20. Muszę spotkać się jeszcze z siostrą - Sav odpowiedziała z uśmiechem wycierając swoje ciało ręcznikiem i zakładając na siebie zwiewną sukienkę.
-To może chociaż cię odprowadzę? - zaproponował uśmiechając się do niej szeroko.
-Dziękuję, ale umówiłam się niedaleko stąd, więc nie będzie takiej potrzeby - odpowiedziała i chwyciła swoją torebkę w dłoń - Cieszę się, że zaprosiłeś mnie na to spotkanie. Naprawdę świetnie się bawiłam - oznajmiła, a Ross wyszczerzył się zadowolony.
-To cieszę się, że ci się podobało.
-To do zobaczenia.
-Do zobaczenia - odpowiedział, a blondynka pocałowała go delikatnie w policzek, pomachała na pożegnanie Rydel i ruszyła przed siebie.
Ross odprowadził dziewczynę wzrokiem, a potem położył się obok swojej siostry na kocu.
-Daj gryza - powiedział wyciągając rękę po babeczkę, którą jadła blondynka.
-Weź sobie swoją - odpowiedziała i schowała jedzenie przed bratem. Chłopak tylko prychnął obrażony i sięgnął po ciastko z torby na jedzenie. Położył się tak jak siostra, czyli na plecach opierając się łokciami i wpatrując się przy tym w przyjaciół, którzy nadal wygłupiali się w wodzie - Miła jest ta Savannah - powiedziała nagle Rydel. Ross spojrzał się na nią i kiwnął głową.
-To prawda.
-Podoba ci się? - spytała na poważnie, a chłopak wzruszył ramionami.
-Z wyglądu tak, ale nie znam jej jeszcze dostatecznie, aby ocenić ją z charakteru. A co?
-Po prostu się pytam - uśmiechnęła się lekko nie odrywając wzroku od przyjaciół - Ale wiesz, że tak łatwo jej nie zdobędziesz? - spytała. Rossa tak to stwierdzenie zdziwiło, że spojrzał się na siostrę zszokowany.
-Co? Co masz na myśli?
-Widać, że dziewczyna nie jest taka prosta w obsłudze, jak to mówi Riker. Twój brat gustuje w laskach, które szybko można zdobyć. Poflirtuje z nimi raz czy dwa i już chcą z nim chodzić. Niby fajnie, ale tylko dla kogoś kto nie chce się wiązać. A ty... Widać, że do takich cię nie ciągnie. Savannah jest typem dziewczyny, którą się adoruje. Zaprasza na randki, wysłuchuje i poznaje. Nie trzeba od razu się z nią wiązać, wystarczy jak się ją pozna i da jej się poczuć wyjątkowo. Dopiero wtedy taka dziewczyna stwierdza czy warto takiemu chłopakowi poświęcać swój czas. Ona pragnie uczucia, a nie jakiejś zabawy - oznajmiła i wgryzła się w babeczkę. Blondyn patrzył na siostrę zastanawiając się nad jej słowami - Popatrz na dziewczyny - powiedziała i skinieniem głowy wskazała na przyjaciół szalejących w wodzie - Maia, Raini, Spencer i Laura są takie same jak Savannah. Wszystkie pragną uczucia. Pomyśl... Jeśli chciałbyś chodzić z Sav to wiedz, że ona tak łatwo się nie da. Najpierw będzie chciała cię poznać. W tym jest podobna do Laury. Zobacz ile czasu wam zajęło dogadanie się. Myślę, że tak samo byłoby gdybyś ją podrywał, mogłoby ci długo zająć zdobycie jej serca. Ale kto wie? Może się mylę? Ale wiem jedno: Będziesz się musiał trochę postarać, aby zdobyć Savannah. Powodzenia - powiedziała i uśmiechnęła się do brata, który odwzajemnił jej gest.
-Dzięki - odpowiedział i spojrzał się na ocean.
Jego przyjaciele bawili się w najlepsze. Wzrokiem odszukał Laurę, która wraz z Joshem siedzieli na jednej desce i rozmawiali. Przypatrywał im się uważnie. Im uśmiechom, minom i spojrzeniom. Savannah jest podobna do Laury? To możliwe. Ale czy Ross mógłby chcieć podrywać młodą Marano? Raczej nie. Blondyn nie wyobrażał sobie tego, w szczególności, gdy patrzył na brunetkę spędzającej czas z jego przyjacielem. Już chyba prędzej Josh chciałby ją poderwać... Prawda?

----------------
Siemka :D
Długo nie pisałam, ale święta były, więc świętowałam na całego! Tak, tak. Gotowanie, pieczenie, sprzątanie, jedzenie przygotowanych pyszności oraz spędzanie czasu z rodzinką. Cudowne wolne chwile. Musiałam zrobić sobie przerwę w pisaniu - chyba mnie rozumiecie :3
Macie za to tutaj długi rozdział. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Moim zdaniem jest nudny, ale cóż... Wam zostawiam ocenianie tego rozdziału xd
W najbliższych rozdziałach będzie się więcej działo tylko najpierw muszę się rozkręcić xd
Jak wam minęły święta? :)
KOMENTUJCIE <3
Całuję was kochani! :*

Wchodźcie tutaj! 
http://magic-story-raura.blogspot.com/




Pozdrowienia z Białego Domu :)